„Bossman” Vi Keeland


Gdy sięgam po niegrzeczne romanse, zwykle jestem zmęczona wymagającą literaturą, czy też rozbudowanymi światami w książkach fantastycznych. W poszukiwaniu lekkiej historii miłosnej sięgnęłam po Bossmana. Szczerze mówiąc, ani opis pełen stereotypów, ani typowa okładka półnagiego faceta z sześciopakiem nie sprawiają wrażenia lektury pełnej wrażeń. Po prostu miałam ochotę przeczytać coś, co już znam, z banalnym happy endem, tyle że w nowej odsłonie. Chyba zresztą to dzięki takim czytelnikom jak ja (którzy od czasu do czasu nie pogardzą odgrzewaną książką) erotyki cały czas mają wzięcie. Och, ile to Greyów już wyszło od premiery oryginalnego Greya o pięćdziesięciu odcieniach szarości? Tak czy owak, jeśli nie doznaliście jeszcze trwałego uszczerbku na zdrowiu przez podobne pozycje i jesteście ciekawi, czy w ogóle warto brnąć w te tanie romansidełka, czytajcie dalej.

Reese przeżywała właśnie niewątpliwie jedną z najkoszmarniejszych randek świata, a to za sprawą niesamowicie nudnego mężczyznę, który nie mógł przestać rozmawiać o swojej mamie. Dziewczyna odeszła w pobliże toalet, po czym zaczęła błagać swoją przyjaciółkę, żeby ta do niej zadzwoniła i przerwała te męczarnie. Tymczasem wszystkiemu przysłuchiwał pewien przystojny nieznajomy, a nawet nie krępował się i wymówił jej niegrzeczne zachowanie. Reese zrezygnowana wróciła do partnera. Nie musiała już jednak długo znosić rodzinnych opowieści, gdyż niedługo później nieznajomy przysiadł się do ich stolika... wraz z własną randką. Na domiar złego poczęstował wszystkich dopracowaną historią jego przyjaźni z Reese jeszcze z czasów szkoły. Ostatecznie wieczór okazał się wcale nie taki zły, a kobieta jeszcze przez długi czas nie mogła wyrzucić z głowy atrakcyjnego łgarza. Nikt by się nie spodziewał, że losy tych dwoje splotą się ponownie, więc ciężko uwierzyć, że mężczyzna z restauracji to również bogaty właściciel sporej firmy produkującej wyroby kosmetyczne... a także jej nowy szef.

W tej książce jest tyle utartych schematów, że ciężko oczekiwać po niej czegokolwiek więcej ponad tę samą oklepaną historię, powtarzaną kilkadziesiąt razy. A jednak Bossman bardziej przypominał mi twórczość Colleen Hoover z domieszką pikanterii. Rzeczywiście pojawiły się sceny łóżkowe, ale były one nieliczne i nie, jak to zwykle bywa, ledwo po poznaniu się dwójki głównych bohaterów. Poza tym Chase jest naprawdę w stu procentach idealnym facetem. Nie okazał się być tylko przystojnym, bogatym, inteligentnym człowiekiem sukcesu, ale przede wszystkim osobą z duszą - z historią, nadzieją na przyszłość, a także niesamowitym poczuciem humoru. Co do Reese byłam dość sceptyczna. Niejednokrotnie próbuje udowodnić, że chce poświęcić się swojej pracy, bo to jej pasja, no a wychodzi jak zawsze, czyli wszystko traci znaczenie, gdy tylko Chase pojawia się w zasięgu wzroku. Poza tym bardzo mnie dziwi, że w jej życiu poza pracą istnieje tylko ten mężczyzna. Myśli o nim przez cały czas i właściwie tylko tyle widzimy - nie jest nawet opisana żadna scena z oglądania telewizji, czy nawet jedzenia posiłku. Zabrakło mi tej kobiecości, jakiegoś charakteru, tak jakby Reese bez swojego ukochanego już nie istniała. Poza tym ta książka, łącząca w sobie już wszystko co było, wciąż pozostaje porywająca i można się przy niej nieźle bawić. Nie ukrywam też zdziwienia, że znalazłam w Bossmanie trochę wartościowych cytatów, do których chętnie będę wracać. Jeśli ktoś poprosi mnie o polecenie jakiegoś erotyka, z pewnością będzie to ta pozycja, gdyż z nich wszystkich właśnie ona najbardziej zapadła mi w pamięć.




Za miły prezent w postaci egzemplarza Bossmana dziękuję wydawnictwu: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 gabibooknerd , Blogger