Herbata z imbirem #3 - „Wieczór taki jak ten” Gabriela Gargaś

Herbata z imbirem #3 - „Wieczór taki jak ten” Gabriela Gargaś

„Szły do lasu i same wycinały drzewko. A potem, w domu, mama myła okna, a babcia prasowała firanki, wcześniej wstawiwszy do piekarnika ciasto. I pachniało w domu świeżością, i ciastem. Świętami. Po prostu pachniało świętami.”


„Kiedy po przeciwnej stronie ulicy, obok ich domu, zwolnił się lokal, od razu go wynajęły. I tak powstała przytulna, kameralna kawiarenka, w której unosił się aromat kawy i ciast. Pachnie domem - mawiała Ilona.”

„Wieczór taki jak ten” nie był miłością od pierwszego wejrzenia. Z początkiem lektury byłam sceptycznie nastawiona, głównie przez dramat rozgrywający się na pierwszych stronach. No, może nie do końca dramat, ale nie lubię, gdy ktoś umiera, szczególnie gdy chodzi o wyjątkowo kochaną osobę, a ja tylko chcę przeczytać coś, od czego zrobi mi się cieplej na duszy.

Muszę jednak przyznać, że pokochałam tę książkę, a pokochałam ją właśnie za to, jak dobrze oddaje ona życie. Czym zresztą byłoby życie bez śmierci? Bez codziennych problemów, czasem wręcz czystej niechęci, ale również bez osób, które potrafią rozjaśnić nawet najciemniejsze dni. Czym byłyby święta bez babci Zosi i jej cudownych wypieków? Jeśli macie babcię, do której możecie przyjść ze złym humorem, na którą możecie się złościć, że wciska w Was za dużo jedzenia, taką, której herbatka malinowa jest lekarstwem na wszystko i taką, co zawsze broni Was i Wasze wygłupy, to jesteście niesamowitymi szczęściarzami. Taką babcię ma Miśka, jedna z głównych postaci, na której barkach spoczywa wychowanie malutkiego braciszka już w wieku osiemnastu lat. We trójkę stanowią nietypową, aczkolwiek najprawdziwszą rodzinę, jaką można sobie wyobrazić. Ja mam za to wspaniałych rodziców, jeszcze wspanialszego braciszka oraz towarzysza życiowego i to jeden z głównych powodów, dla których doceniłam tę książkę - większość z nas ma kochającą osobę i mniejsze lub większe szczęście, ale wszyscy miewamy takie dni (czasami miesiące albo i lata), kiedy nie doceniamy tego wszystkiego, czym obdarowało nas życie. 

Fabuła niejednokrotnie skupia się na roli ukochanej, niezastąpionej mamy. Mówię tu o motywie mamy, bo mam spotkamy tu kilka, każda podobna do siebie pod pewnymi względami, a pod innymi zupełnie inna. Poznamy również zagubionego mężczyznę, który ma rodzinę, a jednak na święta samotnie wyjeżdża w góry. Kobietę, która ma bliskich, ale zniszczyła z nimi relacje oraz taką, która dobrowolnie opuściła swoje ognisko domowe i do tej pory nie zebrała się, żeby do niego wrócić. Jedna książka, tyle historii. Każdy z nas ma mamę, niektóre jesteśmy mamami albo nimi będziemy, zagubiliśmy się gdzieś po drodze bądź jesteśmy samotni i potrzebujemy, by ktoś nas odnalazł. Wszyscy wyjmiemy w tej książki coś dobrego. Oczywiście, mężczyzna również mógłby pokusić się o taką lekturę i nawet wycisnąć przy niej parę łez, choć to rzadkie przypadki, gdzie ta druga płeć sięga po literaturę kobiecą.

„Wieczór taki jak ten” pokazuje, jak cieszyć się z drobnych rzeczy. Skłania, żeby wziąć swoje życie w garść i zacząć cieszyć się tym, co się ma, bo życie jest za krótkie, żeby ciągle spełniać czyjeś oczekiwania, pić kawę z kimś, kogo się nie lubi i martwić się projektem z pracy. Gabriela Gargaś ma dar pisania o mądrych rzeczach w bardzo przystępny sposób. Czasami potrzebujemy jakiejś historii, żeby ujrzeć świat w innych barwach, zauważyć jakiś problem, nad czymś chwilę się zastanowić, może coś naprawić. W tej książce najbardziej podoba mi się to, że znajdziemy w niej wszystko, co powinno się znaleźć w dobrej, świątecznej książce, a jednocześnie nie zabraknie w niej kobiety, która w chwili kryzysu zamiast leżeć w łóżku, wpychać w siebie lody i oglądać Netflixa, kupuje w sklepie słoik korniszonów i zajada je na ławce, gdy tymczasem po policzkach ciekną jej łzy. Czytając „Wieczór taki jak ten” przypomniałam sobie o wielu ważnych sprawach i odkryłam, że dla każdego święta stanowią zupełnie inny wymiar.


„Często ludzie mówią, że nie mają pieniędzy na to czy na tamto, że są biedni. Ale skoro mają co do garnka włożyć, w co się ubrać, to naprawdę są na tyle bogaci, żeby podzielić się kawałkiem bułki czy chleba z drugim, potrzebującym człowiekiem. Zawsze jesteś dość bogaty, by uśmiechnąć się do drugiego człowieka, dość bogaty, by kogoś obdarzyć dobrym, ciepłym słowem.”

Boże Narodzenie tuż tuż, dlatego życzę Wam Wesołych Świąt oraz żebyście znaleźli taką książkę, która wprowadzi Was w ten wyjątkowy nastrój. Może warto zacząć od „Wieczoru taki jak ten”?

Książę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Poznańskiego, które w ramach zbliżających się świąt przygotowało dla nas niezapomniane pozycje w sam raz na mroźne, grudniowe wieczory.


Dwór Cierni i Róż - trylogia (bez spojlerów)

Dwór Cierni i Róż - trylogia (bez spojlerów)


Dzisiaj przychodzę do Was z wpisem na temat trylogii, która absolutnie skradła moje serce. Nie widzę sensu w recenzowaniu każdej części z osobna, a już zwłaszcza ostatniego tomu, gdyż po przeczytaniu „Dworu Mgieł i Furii” czytelnik nie jest w stanie oprzeć się sięgnięciu dalej. Dlatego też napiszę o wszystkich razem, opowiem dlaczego te pozycje zasłużyły na tak ogromny rozgłos i zrobię to tak, żeby każdy mógł o nich przeczytać bez zaspojlerowania sobie treści. Gotowi?

DWÓR CIERNI I RÓŻ

Czyli "Piękna i Bestia" opowiedziana na nowo, w głębszej i mroczniejszej wersji. Zarys fabuły rzeczywiście odnosi się niejako do francuskiej baśni, jednak tutaj wszystko wydaje się być spowite jakąś niespotykaną aurą, wszystko zostało przemyślane i dopracowane, że nie sposób się nudzić. 

Feyra doświadczyła skrajnej biedy. Podczas gdy jej siostry i ojciec wciąż nie mogą otrząsnąć się po utracie majątku oraz matki i żony, na barkach siedemnastoletniej dziewczyny spoczywa piecza nad rodziną. Walka na śmierć i życie z ubóstwem i srogą zimą to nowa rzeczywistość, z którą musi mierzyć się dzień w dzień. Pewnego wyjątkowo paskudnego pod względem łowów dnia Feyra zapuszcza się zbyt głęboko w stronę muru oddzielającego świat ludzi od Prythianu, śmiertelnie niebezpiecznego terytorium czarodziejskich istot. Kiedy w niezwykłym zbiegu okoliczności bohaterka zabija ogromnego wilka, nie wie jeszcze, z jakimi konsekwencjami przyjdzie jej się zmierzyć. Bowiem wkrótce w drzwiach jej chaty staje Tamlin w postaci nieposkromionej bestii, żądajac zadośćuczynienia za zabicie magicznej istoty zza muru. Feyra ma wybór - śmierć w nierównej walce lub udanie się wraz z Tamlinem na ziemie Prythianu, gdzie miałaby spędzić resztę swoich ludzkich dni.

Wszystko mogłoby być niesamowicie romantyczne, gdyby nie był to świat podzielony przez głęboką urazę, rozpacz i nienawiść podyktowane latami wojny i kolejnymi pokoleniami, które nie mają ochoty żyć i współzawodniczyć jako odmienne gatunki. 

Trzeba oddać dworom skrupulatnie skonstruowany świat i wielowymiarowość bohaterów. Co do akcji, autorka powiela tu pewne schematy „Pięknej i Bestii”, więc możecie być rozczarowani, że większość akcji rozgrywa się powoli i że można wiele przewidzieć. Jeśli zaś „Dwór Cierni i Róż” - mimo to, że w pewnym momencie historia nabiera rozpędu i niespodziewanie brnie we własnym kierunku - nie zrobi na Was wrażenia, to w kolejnym tomie wszystko już pędzi i mknie, więc nie traćcie nadziei. Pierwsza część jest tylko koniecznym wprowadzeniem, dzięki któremu dalsza opowieść może przekroczyć granice i ponieść nas w górę, ku fantastyce wyższych lotów.

Jeśli są tu jacyś fani czarnych charakterów (jak ja), to bardzo możliwe, że to będzie również Wasza ulubiona trylogia, moi drodzy. 😉 Jedna postać spowita cieniami robi tutaj furorę, uwierzcie mi na słowo i od razu zwróćcie na nią uwagę, bo jeśli tego nie zrobicie, to mniej więcej w połowie trylogii będziecie mieli ogromną ochotę wrócić do początku!


DWÓR MGIEŁ I FURII

Tutaj Sarah J. Maas dała już popis swoich umiejętności. Gdzie „Dwór Cierni i Róż” był dość nieskomplikowany, wraz z dalszymi stronami następnego tomu poznajemy znaczenie wszystkiego, co wydarzyło się wcześniej. Każdy z pozoru nieważny szczegół kryje jakąś tajemnicę. Okazuje się, że autorka starannie rozplanowała sobie ciąg wydarzeń i bynajmniej ja byłam zachwycona. W tej części następuje nagły punkt zwrotny i odtąd nic już nie będzie takie samo. „Piękna i Bestia” może się schować!


DWÓR SKRZYDEŁ I ZGUBY

I tak o to dochodzimy do końca. Mogę chyba tak to nazwać, bo cała akcja brnęła właśnie w tym kierunku. Gdzieś tam czytając sobie czasopismo „Fantom” natknęłam się na recenzję tej książki, zresztą cały numer został opatrzony w okładkę „Dworu Skrzydeł i Zguby” (to musi o czymś świadczyć, nie?). Trylogia została tu określona jako „typowe young adult fantasy, napisane bardzo sprawnie, z całkiem rozbudowanym i dobrze przedstawionym światem”, ale również trzeciej części zostaje zarzucone „rozwleczenie historii na ponad osiemset (sic!) stron”, gdyż „dobra historia nie może być rozwleczona jak zbyt mała porcja masła na za dużej kromce chleba”. Czy się z tym zgadzam? Jest w tym trochę racji, jednak nie bardzo podzielam tę jakże okrutną opinię. Może i Sarah J Maas ma tendencję do rozciągania akcji, zamieszczając często nieistotne niuanse (szczególnie widać to w „Szklanym tronie”), jednak tutaj wszystkie sceny, gdzie nie ma wartkiej akcji, służą lepszej kreacji postaci. Zgrzeszyłabym mówiąc, że każda kolejna strona z moimi ukochanymi bohaterami nie sprawiła mi radości. Co więcej, tutaj od samego początku miałam wrażenie, że Feyra wręcz wymiata, aż się kurzy. Nie będzie chyba spojlerem, jeśli zapowiem, że w tej części w końcu dochodzi do wojny między Hybernią, dworami Prythianu i śmiertelnikami. Osobiście uwielbiam opisy bitew, więc tym bardziej popadłam w samozadowolenie.

 „Acotar” to jedyna taka trylogia (lub jedna z niewielu), której nie mam zupełnie nic do zarzucenia, daję jej bezsprzecznie 5/5 a może i 6/5, ponieważ Sarah J. Maas udowodniła raz, że potrafi pisać i to diabelnie pięknym językiem, dwa, że potrafi stworzyć dopracowany świat fantasy i trzy, że jej postacie są niezwykle barwne, a romans wcale nie musi być sztampowy. Autorka sprawiła nawet, że nagminnie sprawdzam, czy nikt nie stworzył kolejnych wspaniałych fanartów (a jakąś wielką, obłąkaną fangirl nigdy nie byłam). Wielkie brawa tej szlachetnej kobiecie za stworzenie kolejnej pioruńsko dobrej serii. Aż się boję, jak bardzo udoskonali swoje umiejętności przy następnych. Czekam i obgryzam paznokcie, aż nowelki o dalszych losach Prythianu trafią w moje żądne przygód łapska.



Możliwość przeczytania „Dworu Skrzydeł i Zguby” w języku polskim zawdzięczam niezrównanemu Wydawnictwu Uroboros.


Jak czytać po angielsku?

Jak czytać po angielsku?


Czytanie książek w oryginale ma wiele zalet. Nie mówiąc już o ćwiczeniu obcego języka, czasami po prostu chcielibyśmy przeczytać coś zaraz po premierze za granicą, a bywa i tak, że niektóre publikacje nigdy nie doczekają się ukazania w Polsce. Niekiedy zdarza się również, że tłumaczenie zmienia cały odbiór książki - u mnie było tak w przypadku Johna Greena, gdzie wręcz żenowały mnie słabe żarty i naciągana gwara młodzieżowa. Byłam niezwykle zaskoczona, gdy czytając „An Abundance of Katherines” okazało się, autor potrafi dowcipkować ze smakiem, a godne pożałowania zwroty zawdzięczamy właśnie tłumaczowi.

Ale jak się do tego zabrać?

Może wiecie, może nie, studiuję anglistykę i ten etap życia w istocie został spowodowany moją miłością do czytania.
Gdy sama zaczynałam przygodę z książkami po angielsku, po prostu zamówiłam książkę z Anglii i posługiwałam się karteczkami samoprzylepnymi do zapisywania nieznanych słówek i zwrotów. To męczący sposób na czytanie ze zrozumieniem, jednak najbardziej skuteczny, jeśli chodzi o naukę.
Później z pomocą nadszedł mój Kindle. Długo szukałam idealnego czytnika, który pozwoliłby mi na tłumaczenie dość obszernego zakresu słówek. Zasięgnąwszy rady od zawodowych czytelników e-booków, nabyłam Kindle, na który można okupić rozległy słownik angielsko-polski.
Ostatnio miałam jednak okazję przetestować książki od wydawnictwa, które znacznie ułatwiło mi życie.

[ze słownikiem] zrobi to za Ciebie

Zamysł wydawnictwa jest taki, żeby jak najbardziej uprościć i udogodnić czytanie tym, którzy zdecydowali się sięgnąć po oryginał. Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona, ponieważ to rzeczywiście działa!
Na początku książki mamy szeroki zakres słówek, które pojawiają się najczęściej w danej książce, dlatego nawet amatorzy sobie poradzą. Dalej, na każdej stronie wytłuszczone są poszczególne wyrazy (powiedziałabym najtrudniejsze, ale to nie do końca prawda), a na marginesie od razu możemy sprawdzić definicję - definicję adekwatną do kontekstu, co bardzo ułatwia sprawę, choć czasem dorzucają też dodatkowe znaczenia (to akurat może być irytujące, jeśli chcemy po prostu przeczytać książkę, a nie uczyć się słownika).
Podoba mi się, że [ze słownikiem] nie zamieszcza żadnych ćwiczeń ani innych dodatków, które utrudniają skupianie się na treści.


Książki dopasowujemy pod względem poziomu (spokojnie, to nic trudnego, wszystko jest wyjaśnione na stronie), a każda z nich to klasyk literatury, dlatego naprawdę warto po nie sięgnąć.
Oferta ciągle się poszerza, dodam również, że możecie znaleźć tam pozycje w innych językach.
W moje ręce wpadły dwie perełki, do których przymierzałam się od dawna, ale bez wbudowanego słownika stanowiły spore wyzwanie. Poradziłam sobie, choć specem od czytania po angielsku wciąż nie jestem, więc Wy również sobie poradzicie.

„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde

Dorian Gray jako młody chłopak trafia do pracowni Bazylego Hallwarda, świetnego malarza, który jest oczarowany jego nadzwyczajną urodą i pragnie go sportretować. Gdy obraz zostaje ukończony, Dorian życzy sobie nigdy się nie zestarzeć i zawsze wyglądać równie młodo, jak artysta uchwycił go na owym portrecie. Odtąd każdy grzech zostaje odzwierciedlony na postaci z obrazu, jednak sam Dorian pozostaje niezmiennie przystojny. Można się tylko domyślać, jakich czynów można się dopuścić, gdy za egoizm i zaspakajanie żądz życie nagradza wieczną młodością i bogactwem.
Ta pozycja, mimo że ma już swoje lata i bezsprzecznie stanowi klasyk, nadal jest napisana dość przystępnym językiem, a w dodatku niezmiernie ciekawiło mnie zakończenie. Zresztą jeśli ten opis Was nie zaintrygował, to ja nie wiem, co z Wami. Oscar Wilde to geniusz.

„Przygody Sherlocka Holmesa” Arthur Conan Doyle

to zbiór dwunastu opowiadań o słynnym Sherlocku Holmesie i nierozłącznym doktorze Watsonie. Cóż mogę powiedzieć, wszyscy już słyszeli o ich przygodach, jednak autentyczny klimat tych historii można poznać chyba tylko czytając tę prawdziwą, anglojęzyczną wersję na papierze. Inteligentne i tajemnicze opowiastki wciągną Was w intrygi dziewiętnastowiecznej Anglii tak, że nie będziecie mogli się oderwać na długie godziny.

Zaparz kawę i działaj 

Tak więc macie już wszystko, czego potrzebujecie, aby w końcu spełnić marzenie i zacząć czytać po angielsku. Nie przejmujcie się, jeśli słabo znacie język, podstawy gramatyczne wystarczą. Po prostu sięgnijcie po książki z niższych poziomów, a lista słówek pomoże Wam się w to wszystko jakoś wgryźć. Zbliża się Nowy Rok, więc to dobry czas, żeby zrobić sobie takie postanowienie. Co więcej, pod choinkę możecie poprosić (lub sami sobie sprezentujcie, dlaczego nie? Ja tak robię ciągle...) o książkę [ze słownikiem], a w czasie świąt będzie dość czasu, żeby spędzić z nią trochę czasu. 😊

Tutaj macie listę dostępnych pozycji po angielsku.

A za możliwość przeczytania książek serdecznie dziękuję wydawnictwu :

Herbata z imbirem #2 - „Światło” Jay Asher

Herbata z imbirem #2 - „Światło” Jay Asher


Macie ochotę na lekką zimową opowieść pachnącą mroźnym powietrzem, choinkami i aromatyczną kawą? „Światło” z pewnością spełni Waszą zachciankę, gdyż pełno w nim świątecznych zapachów i grudniowej wrzawy. Szczególnie obrzęd przygotowywania „taniej miętowej mokki” odprawiany nagminnie przez główną bohaterkę skradł mi serce:

„Tata podaje mi mój ulubiony kubek - w pastelowe wzorki i paski wygląda jak wielka pisanka. To dla równowagi, bo przecież wszystko wokół jest w stylu bożonarodzeniowym. Nalewam sobie kawy, a potem rozrywam saszetkę z czekoladą w proszku i wsypuję. Na koniec odwijam jednego miętowego, czerwono-białego lizaka w kształcie laski Świętego Mikołaja i mieszam sobie nim kawę.”

Sierra jak co roku w okresie świątecznym opuszcza swoje życie w Oregonie na cały miesiąc, aby wraz z rodzicami udać się przyczepą campingową na plantację drzewek choinkowych w Kalifornii i pomóc przy rodzinnym biznesie. Wyjazd nigdy nie jest łatwy, jednak prowadząc taki tryb życia od niemowlęcia, dziewczyna nie wyobraża sobie, żeby święta miały wyglądać inaczej. Ponadto to jedyny czas, kiedy może spędzić czas ze swoją przyjaciółką, Heather, która usilnie stara namówić Sierrę na „zimowy romans”, który umiliłby jej pobyt w Kalifornii (w głównej mierze spędzany na sprzedaży drzewek). Nastolatka nie jest jednak przekonana co do tego szalonego pomysłu, zastanawiając się, „jak dziwnie byłoby spotykać się z kimś ze świadomością, że ten związek ma bardzo krótką datę ważności”. Ogarnia ją jednak bezsilność, gdy jej droga raz po raz krzyżuje się z rozbrajającym Calebem, który wciąż kupuje choinki. Okazuje się, że chłopak cieszy się w miasteczku złą reputacją i ogólną niechęcią mieszkańców. Sierra nie wie, co ma myśleć, gdy z jednej strony widzi uroczego, pełnego dobroci młodego mężczyznę, a z drugiej strony wszyscy ostrzegają ją, że jest niebezpieczny.

Jeśli szukacie czegoś głębokiego, czegoś, co zapadnie Wam głęboko w pamięć, to nie tędy droga. „Trzynaście powodów” mogło poruszyć Wami na wskroś, jednak te dwie książki łączy jedynie autor. Niemniej jednak „Światło”, choć to króciutka opowiastka na jedno posiedzenie, jest naznaczona duchem świąt, przynosi spokój i uśmiech na usta. Nie znajdziecie tu złożonych postaci, wyśmienitego słownictwa i nagłych zwrotów akcji, a już na pewno nie oczekujcie zaskakujących niespodzianek. Czego się wszakże możecie spodziewać, to ciepło charakterystyczne dla pierwszych miłości, niewymuszone relacje między bohaterami i zagadka, która nawet po rozwiązaniu zmusza do zastanowienia. „Światło” to przede wszystkim dobrotliwa opowiastka, pełna szczególnego nastroju i życzliwości, w sam raz na początek grudnia.


Copyright © 2014 gabibooknerd , Blogger