Zły Król - Holly Black

Zły Król - Holly Black


Od września i premiery Okrutnego Księcia (o którym możecie przeczytać tutaj) minęło już parę miesięcy, dlatego zdążyłam stęsknić się za światem elfów i wspaniałymi, wielobarwnymi bohaterami, dlatego z przyjemnością sięgnęłam po kontynuację, Złego Króla. Będziecie mogli się przekonać, czy druga część dorównała pierwszej, a ci, na których Okrutny Książę nie zrobił wrażenia, czy warto czytać dalej.

Po krwawej i zaskakującej koronacji, która zakończyła się szczęśliwie zgodnie z planem Jude, wszystko staje się jeszcze bardziej skomplikowane i niebezpiecznie, bo gra toczy się o znacznie większą stawkę. Młoda dziewczyna, śmiertelniczka pośród elfów, musi kontrolować króla, sprawując rzeczywistą władzę nad królestwem, tak aby w odpowiednim czasie Dąb mógł przejąć koronę. Na jej barkach spoczywają losy wszystkich dookoła, z każdej strony czyha inne zagrożenie, nawet najbliżsi nie są wsparciem, a wręcz przeciwnie, nie można ufać nikomu. Co więcej, jako sam seneszal Najwyższego Króla, Jude wciąż jest postrzegana jako wątła ludzka istota bez żadnej władzy i musi radzić sobie zupełnie sama.

Czytając Okrutnego Księcia było mi bardzo trudno wgryźć się w fabułę, gdyż byłam wrzucona ot tak w skomplikowany świat elfów, czarów i rzeczy przedziwnych, tak jakbym powinna już znać zasady obowiązujące w tym środowisku. Gdy zabrałam się za drugi tom, nie miałam już tego problemu, od razu wgryzłam się w tę historię - i z tego powodu miałam poczucie, że wszystko rozgrywa się trochę powoli. To nie tak, że książka mnie nudziła, bo wcale tak nie było, po prostu nic ważnego się nie działo. Za to gdy już wszystko się rozkręciło, książka okazała się być fenomenalna. Oczywiście moim zdaniem. Zafundowała mi absolutną mieszankę uczuć i emocji.

Autorka tak mną pokierowała, że znowu nie wiedziałam, komu Jude tak naprawdę powinna ufać i nie raz miałam ochotę zamordować pewne postacie, innym razem ucałować. W pewnych momentach, znając już bohaterów i ich losy z poprzedniej części, uśmiałam się do rozpuku. W tym momencie czuję się już całkowicie i nierozerwalnie związana z tymi postaciami. Sądzę, że nawet Cardan ma ogromne zagadki na mojego drugiego książkowego męża, chociaż po zakończeniu już nie jestem tego taka pewna. A co do niego, to jest to postać która najbardziej zmieniła się przez całą historię, od samego początku, przez środek aż do końca stawał się zupełnie inną osobą. Intryguje mnie i zdecydowanie jest to moja ulubiona figura, razem z Jude. Ona również skradła moje serce. Jest taka normalna, ludzka, zdana tylko na siebie i jednocześnie radzi sobie z tym bardzo dobrze, zaskakiwała mnie raz po raz. Wie, że nie ma tych atutów, które pozwalają przetrwać innym, godzi się z tym, a jednocześnie do cna wykorzystuje własne umiejętności.

Zły Król to dla mnie absolutnie 10/10, po prostu zakochałam się w tej książce. Nie mogłam odłożyć jej na bok, wciągnęła mnie na każdy możliwy sposób, począwszy od dopracowanych relacji między bohaterami, piękny język i według mnie mistrzowskie, elfowe tłumaczenie tekstu, aż po wielokrotne zwroty akcji, przez które siedziałam z otwartą szczęką. Jeśli Okrutny Książę był fajny, to Zły Król zwalił mnie z nóg, sprawił, że z pewnością jeszcze wrócę do tej serii i to pewnie nie jeden raz.


Korona Przeznaczenia i krótki wywiad

Korona Przeznaczenia i krótki wywiad



Jak już pewnie wiecie, jeśli śledzicie moje poczytania na bookstagramie, że w ubiegłym roku w końcu sięgnęłam po Klątwę Przeznaczenia i byłam oczarowana do tego stopnia, że zyskała ona miano jednej z moich ulubionych książek. Z wielkim podekscytowaniem czekałam więc na kontynuację, szczególnie, że udało mi się nawiązać świetny kontakt z jedną z autorek (z pozdrowieniami dla cudownej Moniki). Dzięki temu na koniec recenzji czeka na Was krótki wywiad, który przeprowadziłam z obiema pisarkami po zakończeniu czytania pierwszej części - niektóre pytania po prostu musiały mieć ujście mojej ciekawości. :)

Kochankowie uciekają z Ravillonu z wizją lepszego życia tylko we dwoje. Żeby odkręcić tragiczne wydarzenia z końca Klątwy Przeznaczenia, Severo musi zawrzeć pakt z samą śmiercią, co od tej pory będzie kierowało jego życiem. Co więcej, nad dwójką zakochanych wisi klątwa, która nie pozwoli im cieszyć się sobą nawzajem, a cały czas będzie im rzucać pod nogi nowe nieszczęścia. A ku przerażeniu mieszkańców całego kontynentu, nadejście cieni z Schatten zdaje się być nieuniknione. 

Jestem zagorzałą fanką grubych, rozbudowanych powieści z gatunku fantastyki i jednocześnie typową babą z zamiłowaniem do romansów. Uważam, że Klątwa i Korona to niezwykle trafione połączenie jednego i drugiego. Pewnie dlatego tak skradły moje serce. Pokaźne tomiszcza na początku mogą wzbudzać niemałe obawy, jednak bardzo łatwo jest się zaczytać w świecie Arienne i Severa. 

Przyznam, że tak jak Klątwa mnie urzekła, tak w Koronie zaczęłam widzieć coraz więcej potknięć. Mnie osobiście pewne archaiczne konstrukcje bardzo irytowały, szczególnie nieustannie powtarzanie zwrotów, które miały wprowadzić czytelnika w klimatyczny nastrój owych czasów, jednak bardzo zawęziły rangę słownictwa. Chociaż najbardziej frustrującym aspektem nie będzie tutaj styl pisania, a raczej zachowanie głównych bohaterów. Ariadna, która w pierwszej części mimo młodego wieku musiała stać się dorosła z dnia na dzień i miała racjonalne podejście do związku, staje się rozkapryszona, nawet jeśli sama przez to cierpi. Severo z drugiej strony, dwukrotnie starszy i nie raz rozsądniejszy, ulega napadom innego rodzaju dziecinności, po prostu nie potrafi kontrolować emocji, żądz, myśli, że może bezkarnie robić co mu się podoba, a świat musi kłaść się u jego stóp. Różnica wieku między bohaterami nie pozwala im dotrzeć się nawzajem. Ciągłe przeszkody na ich drodze stały cię niemiłosiernie uciążliwe. W Koronie, w przeciwieństwie do Klątwy, niemożliwe staje się możliwe aż do przesady. Bohaterowie giną i zmartwychwstają. A najgorsze jest to, że nie giną w podniosłej chwili, jak to zwykle bywa, nie poruszają czytelnika do granic możliwości. Po prostu umierają na najgłupszy możliwy sposób. Spróbujcie to sobie wyobrazić. Co więcej, sięgając po tę pozycję trzeba mieć świadomość, że to mieszanka erotyku i zawiera wiele bezpośrednich scen o specyficznym słownictwie, co może zrazić niektórych czytelników. Czytałam i pokochałam Grę o Tron, więc niespecjalnie mi to przeszkadzało, jednak miałam wrażenie, że przez co najmniej połowę książki bohaterowie byli skupieni wyłącznie na sobie, a cała faktyczna akcja błądziła gdzieś tam w tle. Za to potem już się tylko działo. Ostatnie kilkaset stron to była petarda, wszystko mknęło i obracało się o sto osiemdziesiąt stopni raz po raz. 

Co prawda drobne, aczkolwiek liczne wady książki nie pozwalają mi na ocenę dziesięciu gwiazdek, jednak druga połowa książki została rozbudowana, wzbudza masę emocji i tworzy mętlik głowie. Wiele elementów było naprawdę dopracowanych, co budzi podziw. Nie jest łatwo napisać tak grubą książkę i sprawić, żeby przez cały czas była zajmująca, a w moim przypadku wciągnęła mnie do reszty i zajmowała myśli przez resztę dnia. Żałuję tylko, że zakończyła się jakby w połowie zdania, z całym mnóstwem napoczętych wątków i każe sobie czekać na następną część (okrucieństwo). Koniec końców, obie części liczą ponad osiemset stron, dlatego niesamowicie związałam się z każdym z bohaterów. Gdy wracam myślami do pierwszej części, czasami marzę, by wszystko było znowu tak nieskomplikowane jak na początku. No i pozostaje czekać mi na ciąg dalszy.

A teraz pora na ciekawostki!



Wywiad

- Na czym polega współpraca dwóch autorek? W jaki sposób razem pisałyście książkę i udało Wam się stworzyć spójną całość? 

- Przez okres osiemnastu lat przyjaźni wypracowałyśmy sobie własny rytm i sposób własnego tworzenia. Każdą scenę poprzedzają wielogodzinne rozmowy, razem ustalamy akcję i kreujemy bohaterów oraz ich zachowania. Ja (Monika) zawsze czułam się lepiej w męskich rolach, zaś Sylwii świetnie wychodzą te damskie. Nie zdziwi zatem nikogo, że Severo to postać, którą ja prowadzę, zaś Arienne należy do mojej współautorki. Pozostałymi bohaterami wymieniamy się w zależności od potrzeb danego fragmentu, choć każda z nas ma swoich faworytów. 

- Czyli Klątwa Przeznaczenia to nie Wasza pierwsza praca?


   - Od liceum pisałyśmy losy Severa i jego wybranki. Czytali je nasi znajomi. Zapisałyśmy ponad 40 notesów ich przygodami. Po latach jako dorosłe stwierdziłyśmy, że choć to nieco infantylne, ma potencjał i tak powstała Klątwa.


- W jaki sposób postrzegacie tło tej historii? Język jest częściowo stylizowany, życie bohaterów, można powiedzieć, też jest dość niskich standardów, podobnie jak w średniowieczu. Za to chyba gdzieś przewinęła mi się data, rok trzytysięczny? W dodatku stworzyłyście zupełnie inne ramy czasowe, miesiące, które właściwie nic czytelnikowi nie mówią. Ciekawi mnie, czy są to tylko losowe nazwy własne, czy może jakiś określony schemat odliczania dni w roku?

- Tworząc nasze uniwersum, pragnęłyśmy zupełnie odciąć się od rzeczywistości. Choć realia są zbliżone do średniowiecznych, to słusznie zauważyłaś, że rok mamy trzytysięczny. Ustalając takie ramy czasowe chciałyśmy podkreślić, że piszemy fantasy, a nie powieść historyczną. Stąd też wyróżnienie innej liczby miesięcy - w naszym klątwowym świecie jest ich osiem: Hir (pierwszy dzień w roku i urodziny głównej bohaterki), Treten, Flovar, Sunnir, Cilest, Elven, Midwoch i Estraf. Każdy miesiąc składa się z 40 dni, podzielonych na 8-dniowe tygodnie. Prowadzenie akcji w takich ramach czasowych nie jest proste, szczególnie gdy chce się zachować wiarygodność, dlatego też wydarzenia z powieści rozpisywałyśmy w specjalnym pliku, takim naszym kalendarzu roboczym w Excelu, aby upewnić się, że wszystkie są właściwie ułożone.

Niweluję skandale

Czasy à la średniowieczne, rygorystyczne zasady panujące w Ravillonie, nieco mniej inteligentni mężczyźni niż obecnie i przedmiotowe traktowanie kobiet wywołały masę skandali na temat książki i samych autorek. Ja jednak od samego początku nie widziałam w tym najmniejszego sensu, oddzielam fikcję od życia prawdziwego i nie widzę sensu w doszukiwaniu się skandalicznych treści, gdzie cała akcja osadzona jest w odległym świecie fantastyki. Użyłam słów à la średniowieczne czasy, gdyż nie raz słyszałam takie określenie w odniesieniu do czasu akcji w tych książkach, które jest jednak zupełnie niesłuszne. Rzeczywiście poziom rozwoju cywilizacji, niektóre starodawne zwroty, czy archaiczne konstrukcje mogłyby wskazywać na średniowiecze, jednak wiele rzeczy czy nawet słów w życiu nie widziało średniowiecza, za bardzo się z nim kłócą. Jak same autorki potwierdzają, jest to powieść fantasy pełna magicznych mocy i stworzeń, a nie historyczna. Tak więc moja rada brzmi: take it easy. I zacznijmy szanować pracę naszych polskich autorów, szczególnie fantastyki, gdyż jak nie trudno zauważyć, za granicą ten gatunek kwitnie a u nas uważany jest wciąż za niższy rangą, przez co mamy tych książek tak mało.   
Geekerella - Ashley Poston

Geekerella - Ashley Poston


Często zapomina się, dlaczego właściwie książki są tak cenne. Dla mnie największą ich wartością jest możliwość wskoczenia w buty kogoś ciekawego, przeżycie przygody, dodanie szczypty czaru do zwyczajnego życia. Geekerella sprawiła, że sobie o tym przypomniałam. 

Jako bookstagrammerka cały czas dostaję pytania o polecenie mi książki z konkretnego gatunku - często młodzieżówki, bo to one są najbardziej relaksujące, a mnie pomagają zapomnieć o obowiązkach życia dorosłego. Kilka razy już napomknęłam komuś o Geekerelli, gdy akurat ją czytałam i niesamowicie się w nią wciągnęłam. Tym razem jestem po skończonej lekturze i mogę polecić ją wszystkim moim czytelnikom, którzy mają ochotę na książkę o niepowtarzalnym klimacie i z nieco zakręconymi bohaterami.

Elle jest najwierniejszą fanką Starfield, czego nie ułatwiają jej okropna macocha i bliźniaczki, które cały dzień okupują telewizor a podobne seriale science fiction uważają za bzdury. Ukochany serial doczekał się ponownego nakręcenia. Tym razem ukochaną postać Elle, wszechstronnie podziwianego przez nią Carmindora, ma zagrać Darien Freeman, czyli najgorsza możliwie osoba na świecie. Gwiazdeczka z ubezpieczonym kaloryferem, ściągająca za sobą rzeszę fanek. Gdy jednak okazuje się, że wygrana konkursu na cosplay gwarantuje nagrodę w postaci biletów do LA i na premierę Starfield, Elle nie ma wątpliwości, że musi wziąć w nim udział, nawet jeśli oznaczałoby to spotkanie Dariena. To byłaby niepowtarzalna szansa, żeby zabrać zaniedbanego pieska sąsiada, porzucić nudną pracę i rodzinę, która nigdy o nią nie dbała, i rozpocząć nowe życie daleko od niej.

Postacie w tej książce skradły moje serce. Od głównej bohaterki, przez Sage z zielonymi włosami szkicującą projekty ubrań w pracy, paskudne bliźniaczki, aż po Dariena, który okazał się nie być wcale aż tak okropny i tępy, na jakiego wygląda (to oczywiście żart, od początku wiadomo, że Darien wygląda jak z okładki czasopisma). Zwykle w młodzieżówkach główna bohaterka jest wyidealizowana i dużo rzeczy idzie jej jak po maśle. Elle jest zwyczajną dziewczyną z farbowanymi na rudo włosami, która musi pracować w Magicznej Dyni z wegańskim jedzeniem, żeby kiedyś uwolnić się od paskudnej macochy i jej córek. Nie uważa się za nikogo wyjątkowego, jak każdy z nas ma wiele wad. Jeśli jeszcze nie podłapaliście, Geekerella to po prostu nowoczesna i absolutnie cudowna wersja Kopciuszka.

Ta książka ma coś w sobie z dziecięcej magii, choć w żadnym razie nie jest dziecinna. Starfield, czyli seria science fiction na miarę Gwiezdnych Wojen, stworzona przez autorkę, została przedstawiona obłędnie i ze szczegółami, aż momentami uwierzyłam, że naprawdę istnieje. A dzięki wielobarwnym bohaterom nie raz się uśmiałam, musiałam też powstrzymywać się przed powyrywaniem stron przez parszywe bliźniaczki. Geekerella to z pewnością wyjątkowa książka. Wciąga, zaskakuje głębią i zachęca do spełniania marzeń.
Dwór Szronu i Blasku Gwiazd - Sarah J. Maas

Dwór Szronu i Blasku Gwiazd - Sarah J. Maas


Wiecie, czasami trafia się na taką serię, która skrada serce. Angażuje się w nią całym sobą i liczy na happy end, a potem... no właśnie, co potem? Nawet jeśli historia ma długo oczekiwane zakończenie, każde zakończenie jest jednocześnie nowym początkiem. Co stało się z Kopciuszkiem i jej księciem, kiedy w końcu mogli być razem? I czym właściwie jest ten doskonały happy end?

Sarah J. Maas postanowiła pokazać, że po szczęśliwym zakończeniu wcale nie jest tak idealnie. Bo bohaterowie, choć osiągnęli sukces i teoretycznie powinni już resztę życia pławić się w tej radości, zmagają się z następnymi problemami, starają się jakoś sobie radzić mimo piętna odciśniętego na psychice. Przede wszystkim, to na co liczyłam, sięgając po nowelkę (czy też część Dworów #3.1), to wciąż ci sami bohaterowie. To znaczy, że po zakończonej wojnie moje ukochane postacie nagle się nie zmieniły, nie zaczęły żyć w sielankowym krajobrazie, wciąż są tak samo uparte, sarkastyczne, złośliwe i cudowne. No i wszyscy wciąż nienawidzą Tamlina.

Dwór Szronu i Blasku gwiazd, jak każda książka tejże autorki, zachwyca pięknym językiem (winszuję także polskiemu tłumaczowi za wspaniałe odwzorowanie słownictwa) i wciąga do fantastycznego świata bez reszty. Mimo że w tej części akcja skupia się jedynie wśród bohaterów oraz odbudowy Velaris, nie ma tutaj już wielkich wydarzeń, przy których wstrzymuje się powietrze ani nowych tajemnic, czytając, czułam się niejako znowu jak dziecko czytające Harry'ego Pottera, bo byłam pochłonięta w takim samym stopniu (to naprawdę nie zdarza mi się za często).

Cóż mogę powiedzieć, potrzebowałam tej książki. Potrzebowałam dowiedzieć się, co będzie dalej, śledzić losy Feyry i Rhysanda, przekomarzania się Kasjana, Mor i Azriela, odnajdywania się Elainy i denerwowania się na niewdzięczną Nestę. Moim zdaniem ta krótka książka mogłaby spokojnie mieścić się po prostu w Dworze Skrzydeł i Zguby. A skoro wiadomo, że autorka jeszcze nie skończyła z tą historią i będzie następna nowelka, powinna napisać równie grubą i rozbudowaną kontynuację, wydać ją jako całość. Brakowało mi wartkiej akcji i jakiegoś smaczka, gdyż w poprzednich częściach było ich mnóstwo. Ale skoro jest książka w takiej formie, w jakiej jest, nie mogę narzekać. W końcu cały czas trzymałam kciuki, żeby to jeszcze nie był koniec.


Leah gubi rytm - Becky Albertalli

Leah gubi rytm - Becky Albertalli


Po przeczytaniu Simon oraz inni homo sapiens nadarza się okazja, żeby wskoczyć z powrotem do świata Simona i jego paczki. Sięgając po Leah gubi rytm oczywiście. Tym razem to Leah dostaje prawo głosu i może opowiedzieć własną historię. Przy okazji dowiadujemy się ciągu dalszego historii, gdyż wszystkie wydarzenia mają miejsce po zakończeniu akcji pierwszej części. Zostaje już tylko kilka miesięcy do końca szkoły, co nie wpływa korzystnie na relacje przyjaciół. Pojawiają się problemy, wszyscy zaczynają się kłócić, a Leah nie ma pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. W dodatku usiłuje sama sobie poradzić z sekretem, o którym nie wie nawet jej najlepszy przyjaciel.

Powiedzmy sobie szczerze. Leah to niesamowicie pesymistyczna smarkula, która lubi szukać dziury w całym i wyolbrzymiać każdy problem. Rozumiem, że nastolatkom zawsze jest ciężko, szczególnie gdy nie ma się zbyt wielu pieniędzy, zaraz trzeba wyjechać do collegu i zostawić przyjaciół, z którymi spędzało się każdą wolną chwilę. Jednak sięgając po tę książkę trzeba mieć po prostu na względzie, że bohaterka może naprawdę irytować. Mnie momentami przyprawiała o ból głowy. A momentami zachwycała. Boleśnie szczera, sarkastyczna i tolerancyjna artystka oraz perkusistka, której nieco brak wiary w siebie. Szczególnie nie rozumiem jej podejścia do samej siebie w momencie, gdy jest wzburzona, że ktoś nie rozumie, jak można lubić swoje ciało, gdy jest się grubszym, za to jednocześnie widać, że wcale nie czuje się w swoim ciele dobrze - skoro nawet nie lubi patrzeć na siebie w lustrze. Leah jest mistrzynią takich przeciwieństw. Często mówi sobie jedno, a robi drugie. W dodatku zakochuje się w niewłaściwej osobie i przez to ściąga na siebie pasmo kolejnych kłopotów.

Poza tym bardzo podobało mi się obserwowanie relacji między bohaterami. Ich wspieranie siebie nawzajem, spotkania w Waffle House, dobieranie się w pary. Wszystko w nich jest niesamowicie urocze, a każda postać jest wyjątkowa. Nie brak tutaj oryginalnych tekstów w stylu: Biorę garść (M&M'sów) i są idealnie rozpuszczone - co znaczy tyle, że nie do końca, po prostu trochę miękkie w środku. Było też sporo fragmentów, przy których można się nieźle pośmiać. Generalnie Leah gubi rytm stanowi bardzo dobre uzupełnienie historii Simona. To kolejna słodka książka o przyjaźni i tolerancji, może trochę podkręcona dzięki Leah. A swoją drogą, Leah w pierwszej i drugiej części naprawdę się różnią. I ja osobiście na początku miałam niedosyt tej postaci. A więc moja ciekawość została zaspokojona z nawiązką. :)


Wczoraj nosiłam bluzę Garetta, dzisiaj podwozi mnie do domu. Zupełnie jakby los chciał sprawić, żeby został moim chłopakiem, co jest porąbane. Nawet jeśli gdzieś tam po głowie krążą mi dziwne myśli, jakby to było go pocałować. Pewnie nie byłoby tak strasznie. Teoretycznie jest przystojny. Ma bardzo niebieskie oczy. I wszyscy uważają sportowców za ciacha. Czy Garett to ciacho?

-Wiesz, właśnie dlatego cieszę się, że jestem singielką. Bo mogę posiedzieć tutaj z tobą, zamiast lecieć do sypialni i dzwonić do chłopaka - Wyciąga nogę, żeby trącić mnie stopą. - Mogę wyluzować. Podoba mi się to. 



Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawnictwu:
„Wierność jest trudna” Agata Przybyłek

„Wierność jest trudna” Agata Przybyłek


Agatę Przybyłek zawsze czyta się z przyjemnością. Szczególnie podczas zabieganego dnia czeka się na moment, kiedy można z powrotem umościć się z książką na kanapie i zapomnieć o codziennych rozterkach. Właśnie z tego powodu lubię pozycje tej autorki, bo choć wcale  nie są odkrywcze i zawierają oklepane motywy (jak w tym przypadku znienawidzony przez wielu trójkąt miłosny), wyróżnia je ładny, niewymuszony styl pisania oraz proste historie, od których trudno się oderwać. 

Bardzo spodobała mi się Ja chyba zwariuję, czyli pierwszy tom tej samej serii, Miłość i inne szaleństwa, o przesłodkiej, pasującej okładce w pastelowym kolorze. Dlatego gdy tylko dowiedziałam się o premierze Wierność jest trudna, wiedziałam, że muszę ją mieć. Bardzo miłym zaskoczeniem okazali się główni bohaterowie, którzy pojawiali się już w tle historii pierwszego tomu. Najważniejszym z nich jest Eliza, która akurat przygotowuje się do ślubu z Pawłem, mężczyzną niemal idealnym. W całym weselnym zamieszaniu pojawia się przystojny motocyklista, który na początku robi na młodej narzeczonej negatywne wrażenie. Sytuacja jednak ulega zmianie, gdy para nieznajomych wpada na siebie coraz częściej i okazuje się, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż na początku przypuszczali...

Tak, tak, oto pojawia się ten trójkąt miłosny, który dla wielu może wydawać się nieznośny i robić całą historię wręcz banalną. Nie będę przeczyć, bo główny wątek rzeczywiście nie wydaje się zbyt wyszukany, a do tego wszystkiego dochodzi Eliza. Młoda kobieta o wielkich ambicjach, ubierająca się w pudrowe sukienki, wprost spod złotego klosza rodziców, momentami jest wręcz nieznośna w swojej naiwności. Z drugiej strony, to właśnie dzięki niej tak przyjemnie wracało mi się do tej książki. Jest w tej dziewczynie taka pozytywna energia godna pozazdroszczenia, jej pogoda ducha po prostu się udziela. Dla zrównoważenia na szczęście pojawia się Patrycja, siostra bliźniaczka Elizy i jej całkowite przeciwieństwo. Postrzępione, krótkie włosy, wyrazisty makijaż, cięty języczek oraz skłonność do niezobowiązujących przygód z mężczyznami. A kolejny fajny dodatek stanowi niesamowicie irytująca i do bólu bezpośrednia matka bliźniaczek, która (ku zgrozie córek) mimo posiadania kochającego męża, lubuje się w portalach randkowych, roznegliżowanych fotkach, no i... samych spotkaniach. Gdyby nie cały wianek wspaniałych postaci, książka raczej by nie dała rady, no a tak wiele wątków drugoplanowych dodaje powieści nieco wigoru.

Problem wierności Agata Przybyłek poruszyła na wielu płaszczyznach i choć wydaje się, że spotkałam się z tym tematem dziesiątki razy, wciąż do końca nie mogłam przewidzieć, jak właściwie rozwiąże się historia Elizy. Wierność jest trudna nie zawiodła mnie wyczuciem smaku ani humorem i muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że tak nieskomplikowana historia może wciągać równie bardzo, co dobrze zbudowane książki fantastyczne. 



Za udostępnienie egzemplarza dziękuję wydawnictwu: 
Przedpremierowo: „Okrutny książę” Holly Black + niespodzianka

Przedpremierowo: „Okrutny książę” Holly Black + niespodzianka




Jude w dziedziństwie spotkał okrutny los - pewnego dnia w drzwiach stanął przedziwny i ogromny mężczyzna, który wyrżnął jej rodziców, a ją wraz z siostrami porwał do magicznego świata elfów, Elysium. Dziewczyna od tej pory jest wychowywana przez oprawcę, który okazał się być biologicznym ojcem starszej z sióstr, Vivienne. Niestety, trudno jest dorastać w miejscu, gdzie wszyscy gardzą śmiertelnikami, a na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo.

Okrutny książę zaczął się niepozornie, ale i intrygująco. Przede wszystkim nie zachwycił mnie prosty styl pisania autorki, nie za bardzo wyszukane słownictwo. Pomimo to od razu zostałam wrzucona w barwny i skomplikowany świat elfów, gdzie panują swoiste obyczaje, a wszystko funkcjonuje w zadziwiający sposób. Sporo zabobonów tutaj okazuje się być prawdą, jak na przykład wywrócenie pończoch na lewą stronę, co zapobiegało zwiedzeniu na manowce. Ludzkie bohaterki stale muszą poddawać się podobnym zabiegom, żeby nie spotkała ich krzywda w świecie pełnym ukrytych półapek. Cały ten świat na początku wydawał mi się być dziwny i może nawet za bardzo zagmatwany.

Główna bohaterka, Jude, nie bardzo może się odnaleźć w krainie elfów. Szkoli się pod okiem przybranego ojca, mistrza wojny. Planuje zdobyć posadę rycerza i w związku z tym zyskać jako takie bezpieczeństwo. Na początku dziewczyna wydaje się być zbuntowaną smarkulą. Oczywiście to okoliczności, w których się znalazła, stworzyły z niej osobę oschłą, uprzedzoną do każdego elfa i przepełnioną strachem. Nie zmienia to faktu, że ta postać może irytować. Z biegiem historii jednak Jude przechodzi wielokrotnie próbę charakteru, a z małej i przerażonej dziewczynki staje się rozsądną, sprytną i niebezpieczną kobietą.

Pozostali bohaterowie również skradli moje serce. Każdy z nich jest odmienny na swój sposób, najgroźniejszy przeciwnik może okazać się przyjacielem, a towarzysz wrogiem. Elfy nie są beztroskimi leśnymi duszkami, ale istotami wyrachowanymi, pełnymi klasy i okrucieństwa. Poza tym z pozoru banalna historia okazała się być napakowana intrygami i zwrotami akcji.

Osobiście przekonałam się, skąd cały ten szał na Okrutnego Księcia i dlaczego nawet w Polsce tyle osób zdecydowało się przeczytać go w oryginale. Już mam ogromny sentyment do tej historii, a to dopiero pierwsza część. Chciałabym, żebyście sami się przekonali, że warto po nią sięgnąć, dlatego udostępniam Wam fragment, który mam nadzieję przekona Was do przeczytania reszty!
Możecie przeczytać go  tutaj.
Za udostępnienie książki serdecznie dziękuję wydawnictwu: 
Copyright © 2014 gabibooknerd , Blogger