Maybe someday i moje pierwsze spotkanie z Colleen Hoover


Pierwsza recenzja, mam nadzieję, nie wypadnie najgorzej. Nie jestem zawodowym krytykiem literackim, nie oczekuj więc ode mnie prac na najwyższym poziomie. Głównym celem tego miejsca jest dostęp do recenzji, takich, aby nie były przydługie, żebyś mógł podczytać sobie co nieco w drodze do szkoły, pracy, na uczelnię, bez konieczności skupiania na tym całej swojej uwagi.
Wszystko, co napiszę, będzie tylko i wyłącznie moją opinią, nie musisz się z nią zgadzać, a nawet fajnie byłoby, gdybyś włączył się do dyskusji pod wpisami. Wychodząc z tego założenia, możesz się spodziewać zarówno przychylnych, jak i negatywnych ocen. Mimo to staram się zachęcić każdego czytelnika do sięgania do coraz to nowych książek różnej maści, szukania gatunków najlepiej dopasowanych do osobowości, ale i poznawania innych zakamarków literatury.
Pierwsze koty za płoty, zabierzmy się więc za Maybe someday.


NA PIERWSZY RZUT OKA

Maybe someday towarzyszyła mi w drodze do Szwecji na początku wakacji. Z pewnością należy ona do książek, które możemy zabrać w trasę, nad jezioro, na spacer do parku, na samotny wieczór w pokoju czy na działkę. Jednym zdaniem, sprawdzi się ona wszędzie i zapewni nam wypoczynek wysokiej jakości :) 
Było to moje pierwsze spotkanie z Colleen Hoover i zgodnie z jej niezachwianą opinią, Ci, którzy mają ochotę na niebanalny romans, nie zawiodą się. 

Na początek pozwolę sobie zaznaczyć, że Maybe someday kładzie nacisk na doświadczenia czytelnicze, które najbardziej docenią miłośnicy muzyki. Już na samym początku mamy notatkę od autorki z dołączonym kodem do unikalnej ścieżki dźwiękowej, stworzonej specjalnie do tej historii. Przez całą lekturę będziemy napotykać teksty piosenek w oryginale (tłumaczenia są dołączone z tyłu, jednak nie sugerowałabym się nimi za bardzo. Tłumacz skupiał się szczególnie na rymach, nie na oddaniu słów i sensu utworów), których możemy słuchać w momencie czytania. Tak więc bierz słuchawki i wychodź z domu, Maybe Someday zapewnia cały pakiet doznań!
(tak naprawdę równie dobrze możesz zaszyć się w swoim własnym kąciku z kubkiem herbaty albo kisielu)

Romans, romans, romans. Nawet najgorętsi czytelnicy tkliwych historii miłosnych lubią wskoczyć sobie na wyższy poziom i zaczytać się w czymś niezwykłym. Nie będzie chyba żadnym spojlerem, jeśli zdradzę, że Ridge, jeden z dwójki głównych bohaterów, jest głuchoniemy - wypływa to po pierwszych 50-ciu stronach. To chyba był strzał w dziesiątkę, bo ile możemy wiedzieć o ludziach, którzy nie słyszą, jeśli praktycznie nie mamy z nimi styczności na co dzień? Cała historia bardzo spodobała mi się od tej strony. Ten właśnie pomysł sprawił, że książka jest niebanalna, a wręcz wyjątkowa.

CO KRYJE SIĘ GŁĘBIEJ

Jak wspominałam wcześniej, największą zaletą książki jest romans z osobą niepełnosprawną. Może nie mówimy tutaj o konkretnym romansie, ale o najczystszej i najprawdziwszej miłości, miłości na wyższym poziomie, która istnieje mimo różnych przeciwieństw, gdzie obie strony wiedzą, że nigdy nie powinna była ona zaistnieć. Żyjemy w świecie, w którym wszyscy zwracamy uwagę na niewłaściwie rzeczy. Lubimy kogoś, bo inni go lubią, bo dobrze wygląda, umie się ubrać, ma dobrą pracę i wykształcenie, może nawet fajnego psa i nowe audi A4. Hoover pokazuje nam, jak miłość potrafi wyglądać i zapewniam Cię, wygląda ona nietuzinkowo (i nie mam tutaj na myśli żadnych serduszek i kwiatków rodem z Pięćdziesięciu twarzy Greya). 

Co więcej, widzimy niepełnosprawność z bardzo optymistycznej strony. Właściwie nie mamy tutaj żadnych chwil słabości jak w Zanim się pojawiłeś Jojo Moyes, a jedynie nowe szanse, inne możliwości postrzegania świata. Główna bohaterka szybko przystosowuje się do życia z taką osobą, jaką otrzymała - niezwyczajną i nieidealną. Można nawet powiedzieć, że od razu traktuje Ridge'a jako kogoś równego sobie, jeśli nie lepszego. My natomiast uczymy się, że z osobą niepełnosprawną da się żyć. Nie tylko da się, ale może ona wprowadzić do naszego życia wiele dobrego. 
Chłopak nie słyszy pukania do drzwi łazienki? Pstryknij kilka razy włącznikiem światła! 
Alternatyw życiowych jest nieskończenie wiele :)

Jeśli chodzi o samą miłość między dwójką bohaterów, nie mam żadnych zastrzeżeń. Z osobistych doświadczeń mogę ręczyć, że została ona odmalowana bardzo prawdziwie, nie jest naciągana ani nachalna. Wszystkie sceny zbliżeń Hoover potraktowała jak poezję - czy może raczej muzykę. 

Co do fabuły, nie spodziewaj się wartkiej akcji, wielu zaskoczeń, niespodzianek i tym podobnych. Maybe someday nastawiona jest przede wszystkim na doznania i... humor. Mimo, że książka jest przewidywalna, czytanie jej jest przyjemne, a nastrój momentalnie idzie w górę, nieważne ile kłótni odbyło się już tego dnia. 

SUMMA SUMMARUM

Maybe someday to idealna książka, jeśli masz ochotę na coś lekkiego, przyjemnego i zabawnego, bez znudzonego wzdychania ani strumieni łez. Niewykluczone, że historia ta wniesie coś do Twojego życia i otworzy Cię na nowe perspektywy. Jeśli nie, przynajmniej będziesz dobrze się bawić. ;)






9 komentarzy:

  1. Po Hoover sięgam, gdy mam ochotę oderwać się od codzienności i przeczytać, tak jak wspomniałaś, coś lekkiego - idealnie się sprawdza. "Maybe someday" to moja ulubiona książka tej autorki, głównie ze względu na załączona muzykę ;)

    Pozdrawiam i zapraszam
    ver-reads.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa opinia.Ja mimo swoich licznych podróży książkowych nie zapoznałam się z tworczosią Collen Hoover.Ale to się wkrótce zmieni:)))
    Pozdrawiam i zapraszam
    czytanestrony.blogspot.com i na instagram malgorzata_love_books

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo się o niej mówi, z pewnością tworzy wyjątkowe romanse, ale jeśli chodzi o fabułę, można by ją trochę rozbudować. Tak czy inaczej, warto się zapoznać z Hoover!
      Na pewno wpadnę :)

      Usuń
  3. Ja pierwszą recenzję, wyszła ci naprawdę świetnie i ciekawie. :)
    Ja czytałam ,,Maybe Someday" jako drugą książkę tej autorki i stwierdzam, że podobała mi się najbardziej. ♥ Wkurzyło mnie trochę zachowanie tego chłopaka, że do samego końca traktował dziewczynę jako drugą, bo ciągle był wpatrzony w swoją pierwszą i to było niefajne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było niefajne, ale też zrozumiałe. Ciężko jest pogodzić się z tym, że przestało się już kochać kogoś, kogo nazywało się "tą jedyną osobą" i zaakceptować, że stało się "tym złym gościem". 😊 Muszę jednak przyznać, że mimo wszystko bohater był dość niedojrzały od samego początku... po co odstawiać takie szopki, kiedy jest się w stałym związku? 😅
      Dziękuję za wszystkie miłe słowa!

      Usuń
  4. Ciekawa recenzja :) Ja jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z twórczością tej autorki bo ostatnimi czasy rzadko siegampo cos niekryminalnego, ale powieści pani Hoover gdzieś tam w planach są :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Ja to zawsze czytam na zmianę ulubiony gatunek z innymi. Przeważnie tylko się utwierdzam, że ten ulubiony to jednak ulubiony. Hahaha.

      Usuń
  5. Bardzo podoba mi się taka "forma" recenzji! :) Obserwuję i czekam na więcej <3
    http://morzespokoju.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak? Bo widzisz, właśnie odnośnie formy nikt nic nie powiedział i nie jestem pewna, jak się to ludziom podoba. Według mnie tak jest czytelnie i wiadomo, czego się spodziewać w której części recenzji :)

      Wpadłam na Twojego bloga, jest prześliczny i bardzo podoba mi się jego nazwa.

      Usuń

Copyright © 2014 gabibooknerd , Blogger