Geekerella - Ashley Poston

Geekerella - Ashley Poston


Często zapomina się, dlaczego właściwie książki są tak cenne. Dla mnie największą ich wartością jest możliwość wskoczenia w buty kogoś ciekawego, przeżycie przygody, dodanie szczypty czaru do zwyczajnego życia. Geekerella sprawiła, że sobie o tym przypomniałam. 

Jako bookstagrammerka cały czas dostaję pytania o polecenie mi książki z konkretnego gatunku - często młodzieżówki, bo to one są najbardziej relaksujące, a mnie pomagają zapomnieć o obowiązkach życia dorosłego. Kilka razy już napomknęłam komuś o Geekerelli, gdy akurat ją czytałam i niesamowicie się w nią wciągnęłam. Tym razem jestem po skończonej lekturze i mogę polecić ją wszystkim moim czytelnikom, którzy mają ochotę na książkę o niepowtarzalnym klimacie i z nieco zakręconymi bohaterami.

Elle jest najwierniejszą fanką Starfield, czego nie ułatwiają jej okropna macocha i bliźniaczki, które cały dzień okupują telewizor a podobne seriale science fiction uważają za bzdury. Ukochany serial doczekał się ponownego nakręcenia. Tym razem ukochaną postać Elle, wszechstronnie podziwianego przez nią Carmindora, ma zagrać Darien Freeman, czyli najgorsza możliwie osoba na świecie. Gwiazdeczka z ubezpieczonym kaloryferem, ściągająca za sobą rzeszę fanek. Gdy jednak okazuje się, że wygrana konkursu na cosplay gwarantuje nagrodę w postaci biletów do LA i na premierę Starfield, Elle nie ma wątpliwości, że musi wziąć w nim udział, nawet jeśli oznaczałoby to spotkanie Dariena. To byłaby niepowtarzalna szansa, żeby zabrać zaniedbanego pieska sąsiada, porzucić nudną pracę i rodzinę, która nigdy o nią nie dbała, i rozpocząć nowe życie daleko od niej.

Postacie w tej książce skradły moje serce. Od głównej bohaterki, przez Sage z zielonymi włosami szkicującą projekty ubrań w pracy, paskudne bliźniaczki, aż po Dariena, który okazał się nie być wcale aż tak okropny i tępy, na jakiego wygląda (to oczywiście żart, od początku wiadomo, że Darien wygląda jak z okładki czasopisma). Zwykle w młodzieżówkach główna bohaterka jest wyidealizowana i dużo rzeczy idzie jej jak po maśle. Elle jest zwyczajną dziewczyną z farbowanymi na rudo włosami, która musi pracować w Magicznej Dyni z wegańskim jedzeniem, żeby kiedyś uwolnić się od paskudnej macochy i jej córek. Nie uważa się za nikogo wyjątkowego, jak każdy z nas ma wiele wad. Jeśli jeszcze nie podłapaliście, Geekerella to po prostu nowoczesna i absolutnie cudowna wersja Kopciuszka.

Ta książka ma coś w sobie z dziecięcej magii, choć w żadnym razie nie jest dziecinna. Starfield, czyli seria science fiction na miarę Gwiezdnych Wojen, stworzona przez autorkę, została przedstawiona obłędnie i ze szczegółami, aż momentami uwierzyłam, że naprawdę istnieje. A dzięki wielobarwnym bohaterom nie raz się uśmiałam, musiałam też powstrzymywać się przed powyrywaniem stron przez parszywe bliźniaczki. Geekerella to z pewnością wyjątkowa książka. Wciąga, zaskakuje głębią i zachęca do spełniania marzeń.
Dwór Szronu i Blasku Gwiazd - Sarah J. Maas

Dwór Szronu i Blasku Gwiazd - Sarah J. Maas


Wiecie, czasami trafia się na taką serię, która skrada serce. Angażuje się w nią całym sobą i liczy na happy end, a potem... no właśnie, co potem? Nawet jeśli historia ma długo oczekiwane zakończenie, każde zakończenie jest jednocześnie nowym początkiem. Co stało się z Kopciuszkiem i jej księciem, kiedy w końcu mogli być razem? I czym właściwie jest ten doskonały happy end?

Sarah J. Maas postanowiła pokazać, że po szczęśliwym zakończeniu wcale nie jest tak idealnie. Bo bohaterowie, choć osiągnęli sukces i teoretycznie powinni już resztę życia pławić się w tej radości, zmagają się z następnymi problemami, starają się jakoś sobie radzić mimo piętna odciśniętego na psychice. Przede wszystkim, to na co liczyłam, sięgając po nowelkę (czy też część Dworów #3.1), to wciąż ci sami bohaterowie. To znaczy, że po zakończonej wojnie moje ukochane postacie nagle się nie zmieniły, nie zaczęły żyć w sielankowym krajobrazie, wciąż są tak samo uparte, sarkastyczne, złośliwe i cudowne. No i wszyscy wciąż nienawidzą Tamlina.

Dwór Szronu i Blasku gwiazd, jak każda książka tejże autorki, zachwyca pięknym językiem (winszuję także polskiemu tłumaczowi za wspaniałe odwzorowanie słownictwa) i wciąga do fantastycznego świata bez reszty. Mimo że w tej części akcja skupia się jedynie wśród bohaterów oraz odbudowy Velaris, nie ma tutaj już wielkich wydarzeń, przy których wstrzymuje się powietrze ani nowych tajemnic, czytając, czułam się niejako znowu jak dziecko czytające Harry'ego Pottera, bo byłam pochłonięta w takim samym stopniu (to naprawdę nie zdarza mi się za często).

Cóż mogę powiedzieć, potrzebowałam tej książki. Potrzebowałam dowiedzieć się, co będzie dalej, śledzić losy Feyry i Rhysanda, przekomarzania się Kasjana, Mor i Azriela, odnajdywania się Elainy i denerwowania się na niewdzięczną Nestę. Moim zdaniem ta krótka książka mogłaby spokojnie mieścić się po prostu w Dworze Skrzydeł i Zguby. A skoro wiadomo, że autorka jeszcze nie skończyła z tą historią i będzie następna nowelka, powinna napisać równie grubą i rozbudowaną kontynuację, wydać ją jako całość. Brakowało mi wartkiej akcji i jakiegoś smaczka, gdyż w poprzednich częściach było ich mnóstwo. Ale skoro jest książka w takiej formie, w jakiej jest, nie mogę narzekać. W końcu cały czas trzymałam kciuki, żeby to jeszcze nie był koniec.


Leah gubi rytm - Becky Albertalli

Leah gubi rytm - Becky Albertalli


Po przeczytaniu Simon oraz inni homo sapiens nadarza się okazja, żeby wskoczyć z powrotem do świata Simona i jego paczki. Sięgając po Leah gubi rytm oczywiście. Tym razem to Leah dostaje prawo głosu i może opowiedzieć własną historię. Przy okazji dowiadujemy się ciągu dalszego historii, gdyż wszystkie wydarzenia mają miejsce po zakończeniu akcji pierwszej części. Zostaje już tylko kilka miesięcy do końca szkoły, co nie wpływa korzystnie na relacje przyjaciół. Pojawiają się problemy, wszyscy zaczynają się kłócić, a Leah nie ma pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. W dodatku usiłuje sama sobie poradzić z sekretem, o którym nie wie nawet jej najlepszy przyjaciel.

Powiedzmy sobie szczerze. Leah to niesamowicie pesymistyczna smarkula, która lubi szukać dziury w całym i wyolbrzymiać każdy problem. Rozumiem, że nastolatkom zawsze jest ciężko, szczególnie gdy nie ma się zbyt wielu pieniędzy, zaraz trzeba wyjechać do collegu i zostawić przyjaciół, z którymi spędzało się każdą wolną chwilę. Jednak sięgając po tę książkę trzeba mieć po prostu na względzie, że bohaterka może naprawdę irytować. Mnie momentami przyprawiała o ból głowy. A momentami zachwycała. Boleśnie szczera, sarkastyczna i tolerancyjna artystka oraz perkusistka, której nieco brak wiary w siebie. Szczególnie nie rozumiem jej podejścia do samej siebie w momencie, gdy jest wzburzona, że ktoś nie rozumie, jak można lubić swoje ciało, gdy jest się grubszym, za to jednocześnie widać, że wcale nie czuje się w swoim ciele dobrze - skoro nawet nie lubi patrzeć na siebie w lustrze. Leah jest mistrzynią takich przeciwieństw. Często mówi sobie jedno, a robi drugie. W dodatku zakochuje się w niewłaściwej osobie i przez to ściąga na siebie pasmo kolejnych kłopotów.

Poza tym bardzo podobało mi się obserwowanie relacji między bohaterami. Ich wspieranie siebie nawzajem, spotkania w Waffle House, dobieranie się w pary. Wszystko w nich jest niesamowicie urocze, a każda postać jest wyjątkowa. Nie brak tutaj oryginalnych tekstów w stylu: Biorę garść (M&M'sów) i są idealnie rozpuszczone - co znaczy tyle, że nie do końca, po prostu trochę miękkie w środku. Było też sporo fragmentów, przy których można się nieźle pośmiać. Generalnie Leah gubi rytm stanowi bardzo dobre uzupełnienie historii Simona. To kolejna słodka książka o przyjaźni i tolerancji, może trochę podkręcona dzięki Leah. A swoją drogą, Leah w pierwszej i drugiej części naprawdę się różnią. I ja osobiście na początku miałam niedosyt tej postaci. A więc moja ciekawość została zaspokojona z nawiązką. :)


Wczoraj nosiłam bluzę Garetta, dzisiaj podwozi mnie do domu. Zupełnie jakby los chciał sprawić, żeby został moim chłopakiem, co jest porąbane. Nawet jeśli gdzieś tam po głowie krążą mi dziwne myśli, jakby to było go pocałować. Pewnie nie byłoby tak strasznie. Teoretycznie jest przystojny. Ma bardzo niebieskie oczy. I wszyscy uważają sportowców za ciacha. Czy Garett to ciacho?

-Wiesz, właśnie dlatego cieszę się, że jestem singielką. Bo mogę posiedzieć tutaj z tobą, zamiast lecieć do sypialni i dzwonić do chłopaka - Wyciąga nogę, żeby trącić mnie stopą. - Mogę wyluzować. Podoba mi się to. 



Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawnictwu:
„Wierność jest trudna” Agata Przybyłek

„Wierność jest trudna” Agata Przybyłek


Agatę Przybyłek zawsze czyta się z przyjemnością. Szczególnie podczas zabieganego dnia czeka się na moment, kiedy można z powrotem umościć się z książką na kanapie i zapomnieć o codziennych rozterkach. Właśnie z tego powodu lubię pozycje tej autorki, bo choć wcale  nie są odkrywcze i zawierają oklepane motywy (jak w tym przypadku znienawidzony przez wielu trójkąt miłosny), wyróżnia je ładny, niewymuszony styl pisania oraz proste historie, od których trudno się oderwać. 

Bardzo spodobała mi się Ja chyba zwariuję, czyli pierwszy tom tej samej serii, Miłość i inne szaleństwa, o przesłodkiej, pasującej okładce w pastelowym kolorze. Dlatego gdy tylko dowiedziałam się o premierze Wierność jest trudna, wiedziałam, że muszę ją mieć. Bardzo miłym zaskoczeniem okazali się główni bohaterowie, którzy pojawiali się już w tle historii pierwszego tomu. Najważniejszym z nich jest Eliza, która akurat przygotowuje się do ślubu z Pawłem, mężczyzną niemal idealnym. W całym weselnym zamieszaniu pojawia się przystojny motocyklista, który na początku robi na młodej narzeczonej negatywne wrażenie. Sytuacja jednak ulega zmianie, gdy para nieznajomych wpada na siebie coraz częściej i okazuje się, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż na początku przypuszczali...

Tak, tak, oto pojawia się ten trójkąt miłosny, który dla wielu może wydawać się nieznośny i robić całą historię wręcz banalną. Nie będę przeczyć, bo główny wątek rzeczywiście nie wydaje się zbyt wyszukany, a do tego wszystkiego dochodzi Eliza. Młoda kobieta o wielkich ambicjach, ubierająca się w pudrowe sukienki, wprost spod złotego klosza rodziców, momentami jest wręcz nieznośna w swojej naiwności. Z drugiej strony, to właśnie dzięki niej tak przyjemnie wracało mi się do tej książki. Jest w tej dziewczynie taka pozytywna energia godna pozazdroszczenia, jej pogoda ducha po prostu się udziela. Dla zrównoważenia na szczęście pojawia się Patrycja, siostra bliźniaczka Elizy i jej całkowite przeciwieństwo. Postrzępione, krótkie włosy, wyrazisty makijaż, cięty języczek oraz skłonność do niezobowiązujących przygód z mężczyznami. A kolejny fajny dodatek stanowi niesamowicie irytująca i do bólu bezpośrednia matka bliźniaczek, która (ku zgrozie córek) mimo posiadania kochającego męża, lubuje się w portalach randkowych, roznegliżowanych fotkach, no i... samych spotkaniach. Gdyby nie cały wianek wspaniałych postaci, książka raczej by nie dała rady, no a tak wiele wątków drugoplanowych dodaje powieści nieco wigoru.

Problem wierności Agata Przybyłek poruszyła na wielu płaszczyznach i choć wydaje się, że spotkałam się z tym tematem dziesiątki razy, wciąż do końca nie mogłam przewidzieć, jak właściwie rozwiąże się historia Elizy. Wierność jest trudna nie zawiodła mnie wyczuciem smaku ani humorem i muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że tak nieskomplikowana historia może wciągać równie bardzo, co dobrze zbudowane książki fantastyczne. 



Za udostępnienie egzemplarza dziękuję wydawnictwu: 
Przedpremierowo: „Okrutny książę” Holly Black + niespodzianka

Przedpremierowo: „Okrutny książę” Holly Black + niespodzianka




Jude w dziedziństwie spotkał okrutny los - pewnego dnia w drzwiach stanął przedziwny i ogromny mężczyzna, który wyrżnął jej rodziców, a ją wraz z siostrami porwał do magicznego świata elfów, Elysium. Dziewczyna od tej pory jest wychowywana przez oprawcę, który okazał się być biologicznym ojcem starszej z sióstr, Vivienne. Niestety, trudno jest dorastać w miejscu, gdzie wszyscy gardzą śmiertelnikami, a na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo.

Okrutny książę zaczął się niepozornie, ale i intrygująco. Przede wszystkim nie zachwycił mnie prosty styl pisania autorki, nie za bardzo wyszukane słownictwo. Pomimo to od razu zostałam wrzucona w barwny i skomplikowany świat elfów, gdzie panują swoiste obyczaje, a wszystko funkcjonuje w zadziwiający sposób. Sporo zabobonów tutaj okazuje się być prawdą, jak na przykład wywrócenie pończoch na lewą stronę, co zapobiegało zwiedzeniu na manowce. Ludzkie bohaterki stale muszą poddawać się podobnym zabiegom, żeby nie spotkała ich krzywda w świecie pełnym ukrytych półapek. Cały ten świat na początku wydawał mi się być dziwny i może nawet za bardzo zagmatwany.

Główna bohaterka, Jude, nie bardzo może się odnaleźć w krainie elfów. Szkoli się pod okiem przybranego ojca, mistrza wojny. Planuje zdobyć posadę rycerza i w związku z tym zyskać jako takie bezpieczeństwo. Na początku dziewczyna wydaje się być zbuntowaną smarkulą. Oczywiście to okoliczności, w których się znalazła, stworzyły z niej osobę oschłą, uprzedzoną do każdego elfa i przepełnioną strachem. Nie zmienia to faktu, że ta postać może irytować. Z biegiem historii jednak Jude przechodzi wielokrotnie próbę charakteru, a z małej i przerażonej dziewczynki staje się rozsądną, sprytną i niebezpieczną kobietą.

Pozostali bohaterowie również skradli moje serce. Każdy z nich jest odmienny na swój sposób, najgroźniejszy przeciwnik może okazać się przyjacielem, a towarzysz wrogiem. Elfy nie są beztroskimi leśnymi duszkami, ale istotami wyrachowanymi, pełnymi klasy i okrucieństwa. Poza tym z pozoru banalna historia okazała się być napakowana intrygami i zwrotami akcji.

Osobiście przekonałam się, skąd cały ten szał na Okrutnego Księcia i dlaczego nawet w Polsce tyle osób zdecydowało się przeczytać go w oryginale. Już mam ogromny sentyment do tej historii, a to dopiero pierwsza część. Chciałabym, żebyście sami się przekonali, że warto po nią sięgnąć, dlatego udostępniam Wam fragment, który mam nadzieję przekona Was do przeczytania reszty!
Możecie przeczytać go  tutaj.
Za udostępnienie książki serdecznie dziękuję wydawnictwu: 
10 książek wartych przeczytania - wrzesień i październik 2018

10 książek wartych przeczytania - wrzesień i październik 2018



Wakacyjna literacka posucha dobiegła końca. W końcu łaknący krwi i nowych premier czytelnicy będą mieli się czym nasycić, gdyż na półki w księgarniach już niedługo wjadą całkiem ciekawe nowości. 


Uwzględniłam to, co zainteresowało mnie najbardziej pod różnymi kątami. W tym wypadku nie spodziewajcie się książek z dietami ani o sławnych osobach, za to znajdzie się parę różnych gatunków, które mogą zainteresować każdego.

Uwaga! Pisałam o książkach w kolejności, w jakiej będą się ukazywać.


Data premiery: 5 września - już w dostępna!
Wydawnictwo: Czwarta Strona

Nie raz pięknie zaprojektowane okładki robią ze mnie srokę i przy niektórych pozycjach po prostu nie mogę przejść obojętnie. Tak było w przypadku Tuszu Alice Broadway, który zachwyca swoją złotą, błyszczącą i po prostu niesamowitą okładką, choć nie tylko. Do przeczytania tej książki zainspirował mnie tytuł, który nawiązuje do obecnego tutaj motywu tatuażu. Tatuażu, który świadczy o tym, co zrobiłeś, jakim człowiekiem jesteś. W zasadzie w naszym świecie działa to podobnie, ale tatuujemy się z własnej woli... i trochę mniej rygorystycznie. Tusz to zdecydowanie gorący tytuł września, a ja nadal momentami pluję sobie w brodę, że zrezygnowałam z recenzji tej książki.

Każde zachowanie, każdy uczynek, każda ważna chwila zostawia ślad na Twojej skórze. Leora jest przekonana, że jej zmarły ojciec powinien zostać zapamiętany na zawsze. Wie, że zasługuje on, aby wszystkie jego tatuaże zostały usunięte i przekształcone w księgę skóry jako dowód dobrego życia, jakie wiódł.
Jednak kiedy odkrywa, że jego tusz zmieniono, a księga jest niekompletna, zaczyna się zastanawiać, czy tak naprawdę kiedykolwiek go znała.

Data premiery: 17 września
Wydawnictwo: Zysk i Sk-a

Czy Wy widzicie ten wspaniały i niezwykle artystyczny rysunek na okładce? Nie mogę nic poradzić, że ekscytuję się tą książką, gdy tylko ją widzę. To chyba najbardziej trafiony w mój gust projekt, jaki kiedykolwiek widziałam w książce. A żeby nie skupiać się tylko na tym szczególe, niesamowicie interesuje mnie również sama treść. W skrócie - opowiada o dwójce ludzi, których znajomość opiera się wyłącznie na wzajemnym wysyłaniu smsów. Spojrzenie na kontakt międzyludzki tylko w kontekście internetowym i uczucia, jakie mogą się przy tym narodzić. Nawet bez żadnego spotkania w cztery oczy.

(...) Gdy ścieżki Sama i Penny się skrzyżują, nie będzie to, jak w typowych romansach, inicjujące zainteresowanie spotkanie, lecz raczej pełne nieporadności zderzenie. A jednak bohaterowie wymieniają się numerami telefonów i pozostają ze sobą w esemesowym kontakcie. W niedługim czasie stają się "cyfrowo" nierozłączni, dzieląc się swoimi głęboko skrywanymi obawami, traumami i tajemnymi marzeniami. I to wszystko bez upokarzającej dziwaczności, która towarzyszy spotkaniom twarzą w twarz.



Data premiery: 19 września
Wydawnictwo: Jaguar
Druga propozycja z gatunku fantastyki. Było o niej na tyle głośno za granicą , że niejednokrotnie widziałam, jak ktoś ze znajomych sprowadza ją w oryginale. Nie posiadam się z radości, gdyż plik z jej wersją elektroniczną trafił właśnie w moje łapki i już niedługo możecie spodziewać się recenzji! 💕 Do postu dołączę plik z fragmentem na spróbowanie.

Krwawa zbrodnia na zawsze odmienia los trzech sióstr. Zostają porwane do świata elfów, mrocznego Elysium.
Rozmiłowani w intrygach i władzy piękni, nieśmiertelni elfowie zdolni są do każdej podłości.
Siedemnastoletnia Jude wcale nie pragnie dorównać okrutnym elfom: zamierza ich przewyższyć... Czy dzięki pewnej niedostępnej magicznym istotom umiejętności zdoła przetrwać w obcym świecie i osiągnąć upragniony, nieosiągalny cel?

Data premiery: 19 września
Wydawnictwo: Dolnośląskie

O uroczej Love&Gelato trąbimy już od jakiegoś czasu, za to u nikogo nie widziałam jeszcze w zmianki o kolejnej książce tej samej autorki - tak samo pełnej słodyczy! Ja uwielbiam takie lekkie, młodzieżowe książki o miłości i myślę, że w tej kategorii to pozycja obowiązkowa. :)

Wbrew wcześniejszym planom, a nawet własnej woli, Addie - zainspirowana przewodnikiem Irlandia dla złamanych serc - wyrusza na wyprawę po Szmaragdowej Wyspie, małym autem razem z bratem Ianem i jego irlandzkim kumplem Rowanem. Czy podróż przez zielone wzgórza, omszałe zamczyska i baśniowe lasy zagoi poranione serce?


Data premiery: 3 października
Wydawnictwo: Literackie

Obserwując własne życie i życie ludzi wokół, postanowiłam zaserwować ten poradnik. Sądzę, że za dużo czasu poświęca się rzeczom mało istotnym. Wykonujemy drobne czynności, które dają nam najwięcej szczęścia, byle jak i w biegu. Wszyscy jesteśmy w mniejszym bądź większym stopniu zestresowani, a czasami wystarczy tylko trochę zwolnić i spojrzeć na rzeczywistość z nieco innej perspektywy, żeby życie nabrało jakości.

Powoli, nie pędź tak! Ciesz się życiem!
Bestsellerowy poradnik dla wszystkich, którzy chcą odnaleźć swój rytm i delektować się każdą chwilą. Kontynuacja rewolucyjnej "Prostoty. Siły codziennych rytuałów" Brooke McAlary. Masz wspaniałą rodzinę, odnosisz sukcesy w pracy i tyle osób zazdrości ci pięknego domu? Tylko dlaczego się tym nie cieszysz? Dlaczego źle sypiasz w nocy i wciąż nie możesz pozbyć się stresu? Masz tyle planów, tyle rzeczy do zrobienia i stale brakuje ci czasu. To nie jest dobry rytm. To nie jest twój rytm! Aby się o tym przekonać, zwolnij i ogranicz aktywność. Oddziel zachcianki od potrzeb, uwolnij się od nadmiaru rzeczy, skoncentruj na tym, co tu i teraz, wybieraj świadomie. Poczuj zapach deszczu, wsłuchaj się w wiatr, chwyć za rękę ukochaną osobę. (...)

Data premiery: 17 października
Wydawnictwo: Czwarta Strona

Tutaj najbardziej ucieszą się fani Twojego Simona, gdyż będą mieli okazję przenieść się ponownie do jego świata, tym razem w skórze przyjaciółki, Leah. Książki tej autorki mają to do siebie, że poruszają ważne tematy w niezwykle przyjemny sposób i właściwie trudno się od nich oderwać.

Leah Burke, perkusistka żeńskiego zespołu Emoji, mistrzyni sarkazmu i najlepsza przyjaciółka Simona przejmuje ster we własnej historii o przyjaźni, pierwszej miłości i ostatnim roku szkoły.
Leah zazwyczaj trafia we właściwe dźwięki, w porównaniu do prawdziwego życia, w którym czasami gubi rytm. Jako jedynaczka i córka młodej, niezbyt zamożnej samotnej matki, zdecydowanie wyróżnia się w kręgu znajomych. Uwielbia rysować, lecz jest zbyt nieśmiała, żeby się tym chwalić. I chociaż jej mama wie, że Leah jest biseksualna, dziewczyna nie zebrała się jeszcze na odwagę, żeby powiedzieć o tym przyjaciołom – nawet swojemu BFF, Simonowi, który otwarcie przyznaje się do bycia gejem.
Kiedy dotychczas nierozerwalna więź łącząca grupkę przyjaciół zaczyna się rozpadać, Leah nie wie, co zrobić. Na horyzoncie majaczy bal na koniec szkoły i college, a napięcie w grupie z każdą chwilą rośnie coraz bardziej. Leah wypada ze swojego życiowego rytmu, gdy ludzie, których kocha, zaczynają się kłócić – a już zwłaszcza wtedy, gdy zdaje sobie sprawę, że wobec jednej z tych osób zaczyna rodzić się w niej uczucie, którego wcześniej nie znała.

Data premiery: 17 października
Wydawnictwo: Burda Książki

Po Surogatce postanowiłam w przyszłości przeczytać pozostałe książki Louise Jensen. Bardzo spodobał mi się styl pisania autorki. Już od samego początku i wątku obyczajowego nie mogłam się oderwać. Nie spodziewałabym się jednak tutaj thrillera mrożącego krew w żyłach, a raczej kobiecego, ładniejszego w formie i nieco łagodniejszego. Sam opis wydaje się dość niepokojący, więc sama nie wiem, może tym razem będzie ostrzej.

Coś złego przytrafiło się Alison?
Jedna noc może zmienić wszystko…
Przekonana przez przyjaciół, że powinna pogodzić się z rozpadem małżeństwa i niedawną separacją, Ali umawia się przez portal randkowy na spotkanie z nowym mężczyzną.
Sobotni wieczór zaczyna się niewinnie, jednak gdy Alison budzi się w niedzielę rano, odkrywa, że cały jej świat wywrócił się do góry nogami. Jest sama w swoim mieszkaniu i nie pamięta, co się jej przytrafiło. Z rany na jej głowie sączy się krew, a gdy spogląda w lustro, nie rozpoznaje swojej twarzy. Co więcej, Ali nie rozpoznaje też nikogo z przyjaciół i rodziny.
I nie potrafi zidentyfikować osoby, która najwyraźniej zamierza zniszczyć jej życie…

Data premiery: 25 października
Wydawnictwo: Niezwykłe

Druga część Klątwy Przeznaczenia, którą właśnie czytam i która zachwyca niemal jak Dwór Mgieł  i Furii, choć jest bardziej mrocznie i trochę po męsku... choć wciąż kobieco. Trudno mówić, tę książkę po prostu trzeba przeczytać i nie mogę się już doczekać, aż dorwę swój egzemplarz! Tym razem kontynuacja pojawi się w odsłonie nowego wydawnictwa.

(Nie wstawię opisu w celu uniknięcia zaspojlerowania sobie i Wam ważnych treści)

Data premiery: 31 października
Wydawnictwo: Czwarta Strona

Następna urzekająca, młodzieżowa pozycja w nastroju jesiennym i geekowym, zdecydowanie warta uwagi. Coś czuję, że to będzie powieść ze smakiem.

Pokochaj magię fandomu! Elle Wittimer jest geekiem, a jej całe życie to Starfield, klasyczna seria science fiction. Kiedy dziewczyna dowiaduje się o konkursie na cosplay do ukochanego filmu, musi wziąć w nim udział. Z oszczędnościami z pracy w food trucku Magiczna Dynia i w starym kostiumie ojca, Elle wyrusza w podróż zdeterminowana, by wygrać. Nie spodziewa się jednak, że poza walką o pierwsze miejsce w konkursie, przyjdzie jej stoczyć bitwę o czyjeś serce.


Data premiery: 14 listopada 
Wydawnictwo: Otwarte

I na deser jedna książka, która ukaże się w listopadzie. Chciałam zaskoczyć i mam nadzieję, że się udało. W każdym razie, jako że sama należę do rzeszy fanów Colleen Hoover, przewiduję wielki szał wokół tej książki. Tym razem nie będzie już tak młodzieżowo, a autorka postanowiła poruszyć bardzo codzienny i ponadczasowy temat - wielka miłość, kończąca się ślubem i rutyną w małżeństwie, często skutkującą rozstaniem.

Idealna miłość.
Nieidealni ludzie.
Quinn i Graham przysięgali sobie miłość, wierząc, że wspólnie poradzą sobie z wszelkimi przeciwnościami losu. Ma to upamiętniać szkatułka, którą Graham podarował ukochanej w dniu ślubu.
Przez kilka następnych lat wzajemne przyrzeczenia stają się źródłem rozcz
arowań. W życiu małżonków zaczyna królować rutyna, a marzenia o założeniu rodziny stają się nieosiągalne. Oddalający się od siebie Quinn i Graham zaczynają wątpić w sens swojego związku.
Przyszłość ich małżeństwa kryje się jednak w śladach z przeszłości zamkniętych w szkatułce – pod sekretami, błędami i niedopowiedzeniami...
Historia Quinn i Grahama rozpoczyna się w momencie, gdy oboje rozstają się ze swoimi partnerami. Czy taki los spotka również ich związek?
Colleen Hoover z dobrze znaną czytelniczkom szczerością i wnikliwością opisuje parę pogrążoną w kryzysie. I szuka odpowiedzi na pytanie: czy albo kiedy przestać walczyć o ocalenie małżeństwa, które przecież miało trwać wiecznie?

***

Ciekawych pozycji na najbliższy czas jest znacznie więcej, jednak nie ma sensu zanudzać Was kupą książek, w tym kontynuacji serii, których być może nigdy nie zaczęliście i nigdy nie przeczytacie - wyjątkiem jest Klątwa Przeznaczenia, bo przypadła mi do gustu tak bardzo, że będę mówić o niej jeszcze przez długi czas.

W każdym razie mam nadzieję, że znaleźliście coś dla siebie i Wasze półki nie będą świeciły już pustkami :)qahgiusawwwwwww

„Śpiący giganci” i „Przebudzeni bogowie” Sylvain Neuvel

„Śpiący giganci” i „Przebudzeni bogowie” Sylvain Neuvel


Śpiący giganci

Rose jako dziecko natrafiła w lesie na olbrzymią, metalową dłoń. Nikt nie był w stanie wyjaśnić, jakim cudem powstało coś tak zaawansowanego technologicznie ani co owe znalezisko tam robiło. Po wielu latach niewiele wnoszących badań, Rose, którą wciąż nękały pytania z przeszłości, zostaje przydzielona do zespołu zajmującego się właśnie tą sprawą. Okazuje się, że tajemnicza dłoń nie jest pojedynczym zjawiskiem, a zaledwie częścią ogromnej układanki. Następuje przełomowy moment, gdy doktor Rose Franklin odnajduje sposób na odnalezienie pozostałych elementów robota.

Śpiący giganci to książka wyjątkowa zarówno w formie, jak i w treści. Składa się z rozmaitych dokumentów: wywiadów, zapisków, nagrań głosowych. Osobiście czytałam tylko jedną tak osobliwą książkę, Illuminae, dlatego zaintrygowana sięgnęłam po tę pozycję. Taka postać rzeczy sprawiła, że historia przedstawiona przez Sylvaina Neuvela wydaje się bardzo realistyczna, w dodatku dosłownie się przez nią śmiga. Jeśli chodzi o treść, mamy tutaj połączenie wielu różnych gatunków, przy czym zdecydowanie przeważa science-fiction. Moja wiedza w zakresie fizyki i chemii nie pozwala mi na skonfrontowanie użytych w książce licznych naukowych informacji, ale muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Sądzę, że nawet wymyślenie tak wielu fachowych pojęć musiało być nie lada wyzwaniem. Akcja powieści rozwijała się powoli. Bohaterowie prowadzący badania w większości opierali się na domysłach, bardzo długo zajmowało im okrywanie kolejnych części machiny, choć ja chłonęłam to wszystko z zapałem. Podobał mi się również dobór postaci, gdzie każdy miał swój odrębny charakter. W zasadzie zadziorna Kara, czy wieczny student wyglądają na ostatnie osoby, które powinny się zająć projektem, a jednak to oni wnosili do niego najwięcej.

Generalnie jestem pod wrażeniem oryginalnego pomysłu na Śpiących gigantów. W dodatku książka jest dość cienka i można rozprawić się z nią w jeden, czy dwa wieczory. Wprawdzie brakowało mi trochę wartkiej akcji i jakiejś konkluzji, ale całość jak najbardziej na plus.

Przebudzeni bogowie



Po drugi tom sięgnęłam absolutnie zaintrygowana poprzednim. Nie chcę za dużo zdradzać z treści, napomknę tylko, że wiadomo już o grożącej inwazji obcej cywilizacji, a nasza grupa badaczy właściwie jako jedyna może jej zapobiec. W Przebudzonych bogach dzieje się dużo, więc można by się spodziewać nawału akcji. Niestety forma dokumentów, która tak bardzo mi się spodobała w poprzedniej części, tutaj sprawiła, że większość książki to flaki z olejem. Gdyby darować sobie nic niewnoszące rozmowy, między innymi na temat życia prywatnego bohaterów, książka byłaby pewnie o połowę krótsza i o połowę ciekawsza. Za to zakończenie naprawiło trochę sytuację. Zanim przeczytałam ostatnie kilkadziesiąt stron, byłam zdania, że nie sięgnę po ostatnią część. A jednak wszystko zmieniło się na tyle, że kolejną część być może rozruszają obcy.

Nie zraźcie się moją opinią, że w książce wszystko dzieje się za wolno. Jeśli tylko nie przeszkadza Wam taka nietypowa forma, to po prostu przysiądźcie do tej książki i przeczytajcie ją jednym tchem. Wtedy pewnie wyciągniecie z niej jak najwięcej. Ja popełniłam ten błąd, że sięgnęłam po nią, gdy byłam zajęta swoimi sprawami i podczytywałam fragmentami, przez co ciągnęło mi się to przez dwa tygodnie. Wciąż uważam, że seria jest jak najbardziej warta uwagi. Bądź co bądź, treść jest interesująca, a człowiek czuje się, jakby sam rozpracowywał sposób na użycie robota i wyjście cało z kontaktu z obcymi.


Za egzemplarze serdecznie dziękuję wydawnictwu: 
„Bossman” Vi Keeland

„Bossman” Vi Keeland


Gdy sięgam po niegrzeczne romanse, zwykle jestem zmęczona wymagającą literaturą, czy też rozbudowanymi światami w książkach fantastycznych. W poszukiwaniu lekkiej historii miłosnej sięgnęłam po Bossmana. Szczerze mówiąc, ani opis pełen stereotypów, ani typowa okładka półnagiego faceta z sześciopakiem nie sprawiają wrażenia lektury pełnej wrażeń. Po prostu miałam ochotę przeczytać coś, co już znam, z banalnym happy endem, tyle że w nowej odsłonie. Chyba zresztą to dzięki takim czytelnikom jak ja (którzy od czasu do czasu nie pogardzą odgrzewaną książką) erotyki cały czas mają wzięcie. Och, ile to Greyów już wyszło od premiery oryginalnego Greya o pięćdziesięciu odcieniach szarości? Tak czy owak, jeśli nie doznaliście jeszcze trwałego uszczerbku na zdrowiu przez podobne pozycje i jesteście ciekawi, czy w ogóle warto brnąć w te tanie romansidełka, czytajcie dalej.

Reese przeżywała właśnie niewątpliwie jedną z najkoszmarniejszych randek świata, a to za sprawą niesamowicie nudnego mężczyznę, który nie mógł przestać rozmawiać o swojej mamie. Dziewczyna odeszła w pobliże toalet, po czym zaczęła błagać swoją przyjaciółkę, żeby ta do niej zadzwoniła i przerwała te męczarnie. Tymczasem wszystkiemu przysłuchiwał pewien przystojny nieznajomy, a nawet nie krępował się i wymówił jej niegrzeczne zachowanie. Reese zrezygnowana wróciła do partnera. Nie musiała już jednak długo znosić rodzinnych opowieści, gdyż niedługo później nieznajomy przysiadł się do ich stolika... wraz z własną randką. Na domiar złego poczęstował wszystkich dopracowaną historią jego przyjaźni z Reese jeszcze z czasów szkoły. Ostatecznie wieczór okazał się wcale nie taki zły, a kobieta jeszcze przez długi czas nie mogła wyrzucić z głowy atrakcyjnego łgarza. Nikt by się nie spodziewał, że losy tych dwoje splotą się ponownie, więc ciężko uwierzyć, że mężczyzna z restauracji to również bogaty właściciel sporej firmy produkującej wyroby kosmetyczne... a także jej nowy szef.

W tej książce jest tyle utartych schematów, że ciężko oczekiwać po niej czegokolwiek więcej ponad tę samą oklepaną historię, powtarzaną kilkadziesiąt razy. A jednak Bossman bardziej przypominał mi twórczość Colleen Hoover z domieszką pikanterii. Rzeczywiście pojawiły się sceny łóżkowe, ale były one nieliczne i nie, jak to zwykle bywa, ledwo po poznaniu się dwójki głównych bohaterów. Poza tym Chase jest naprawdę w stu procentach idealnym facetem. Nie okazał się być tylko przystojnym, bogatym, inteligentnym człowiekiem sukcesu, ale przede wszystkim osobą z duszą - z historią, nadzieją na przyszłość, a także niesamowitym poczuciem humoru. Co do Reese byłam dość sceptyczna. Niejednokrotnie próbuje udowodnić, że chce poświęcić się swojej pracy, bo to jej pasja, no a wychodzi jak zawsze, czyli wszystko traci znaczenie, gdy tylko Chase pojawia się w zasięgu wzroku. Poza tym bardzo mnie dziwi, że w jej życiu poza pracą istnieje tylko ten mężczyzna. Myśli o nim przez cały czas i właściwie tylko tyle widzimy - nie jest nawet opisana żadna scena z oglądania telewizji, czy nawet jedzenia posiłku. Zabrakło mi tej kobiecości, jakiegoś charakteru, tak jakby Reese bez swojego ukochanego już nie istniała. Poza tym ta książka, łącząca w sobie już wszystko co było, wciąż pozostaje porywająca i można się przy niej nieźle bawić. Nie ukrywam też zdziwienia, że znalazłam w Bossmanie trochę wartościowych cytatów, do których chętnie będę wracać. Jeśli ktoś poprosi mnie o polecenie jakiegoś erotyka, z pewnością będzie to ta pozycja, gdyż z nich wszystkich właśnie ona najbardziej zapadła mi w pamięć.




Za miły prezent w postaci egzemplarza Bossmana dziękuję wydawnictwu: 
„Mroczny duet” Victoria Schwab - i to już koniec?!

„Mroczny duet” Victoria Schwab - i to już koniec?!


Poprzednia część Świata Verity zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a jak było tym razem? Być może nie mieliście jeszcze okazji do przeczytania Okrutnej Pieśni, w tym wypadku zapraszam do jej recenzji - klik.

Akcja w Mrocznym duecie zaczyna się dopiero po sześciu miesiącach od zdarzeń z poprzedniej części. W tym czasie August porzucił skrupuły i stał się przywódcą oddziałów OSF. Kate zastajemy  poza granicami miasta, gdzie poznała grupę przyjaciół walczącą z potworami i została łowczynią na pełen etat. Sprawy przyjmują nowy obrót, gdy okazuje się, że powstał nowy rodzaj potwora, niematerialny cień, który sprawia, że ludzie zabijają siebie nawzajem, a także przenoszą żądzę przemocy na innych. Kate zostaje zarażona i wbrew wszystkiemu postanawia odnaleźć Augusta i go ostrzec.

Akcji jest jeszcze więcej. W poprzedniej części działo się dużo, ale tutaj walka z potworami jest na pierwszym miejscu i przez to książkę się wręcz kartkuje. Szczerze, to chyba policzyłabym to bardziej na minus. Wprowadzenie potwora do szkoły jako człowieka było genialne, tak samo jak zderzenie dwóch różnych światów w postaci Kate i Augusta. Natomiast Mroczny duet składa się z dwóch perspektyw tych bohaterów, gdzie żyją oddzielnie i spotykają się właściwie dopiero pod koniec. Zabrakło relacji tej wyjątkowej dwójki, przez co bardzo dobre zakończenie traci na mocy, bo czytelnik nie zdążył wczuć się w tę ich więź. W ogóle mam wrażenie, że wszystkie zdarzenia zostały opisane po łebkach. Autorka zostawiła za dużo niedopracowanych i niedokończonych wątków. Choć zakończenie było satysfakcjonujące, bardzo dotkliwie czuć ten niedobór treści. Mówię o tym dlatego, że cały czas miałam wrażenie, że to seria bądź trylogia, czekałam na coś jeszcze, a tu nagle... książka się skończyła.


Jestem zawiedziona, że potencjał Okrutnej Pieśni nie został wykorzystany. Zapowiadało się na dobrze rozbudowaną fantastykę dla dorosłych, a choć rozlewu krwi i poświęceń nie brakowało, książka jest skierowana jednak do młodzieży. Oklepane wątki były naprawdę rozczarowujące: Sloan, jednogłośnie negatywna postać, to bezmyślna kreatura, dążąca jedynie do władzy. I druga strona, oddziały OSF, które muszą powstrzymać tę złą stronę. Nie da się również ukryć, że potwory niebezpiecznie zaczęły przypominać równie banalną apokalipsę zombie. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo polubiłam niektóre postacie, a Victoria Schwab ma niesamowicie lekkie pióro, jednak po prostu oczekiwałam czegoś więcej.



Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję wydawnictwu: 
„Twierdza Kimerydu” Magdalena Pioruńska

„Twierdza Kimerydu” Magdalena Pioruńska


Tak, wiem, sesja dawno minęła, a ja nadal z książkami nie mogę się do końca dogadać. Zaniedbałam tego bloga i Instagrama. Wyjechałam do rodziny i trochę przeraziły mnie nowe warunki do robienia zdjęć. Chyba po prostu całomiesięczny stres dał mi się we znaki i ciężko mi było wdrożyć się w cokolwiek kreatywnego - choć akurat artystyczna część mojej osoby na nowo odżyła, pewnie dlatego, że rysowanie pozwala odreagować. Aktualnie jestem (znowu) na wyjeździe, ale cała ta przerwa naładowała mnie pozytywną energią i już w przyszłym tygodniu postaram się wszystko nadrobić. Mam nadzieję na Waszą wyrozumiałość, a teraz zapraszam już na wpis dotyczący książki, którą jednak udało mi się przeczytać parę dni temu.

Twiedza Kimerydu rozpoczyna się w momencie, gdy Anna Guiteerez, antropolog z Uniwersytetu Krokodyli, zbiega do tytułowego miejsca, gdzie ratuje ją pół człowiek, pół raptor, Tyrs Mollina. Jest to o tyle niefortunne zdarzenie, że to właśnie dzięki dociekliwym badaniom i wykładom Anny Tyrs stał się frapującą personą na skalę światową, co znacznie ułatwiło mu funkcjonowanie w społeczeństwie. Bardzo ciężko jest mi tu mówić o fabule tak, żeby zaraz nie streścić całej książki i nic nie zaspojerować. Wbrew temu, co może się wydawać na samym początku, nie jest to żadna romantyczna historia inteligentnej kobiety i człowieka-hybrydy, ale złożone wydarzenia w dobrze skonstruowanym świecie pełnym ludzi i dinozaurów, układów i konfliktów, gdzie rebelia wisi w powietrzu. Głównych bohaterów jest kilka, a najbardziej zaintrygował mnie Tuliusz, diabelnie piękny mężczyzna o wręcz kobiecej urodzie (można go bardzo fajnie zobaczyć we wrzuconej w książkę stronie komiksowej) , w którym w rzeczy samej, można powiedzieć, siedzi również kobieta. Niektórzy nazywają to rozdwojeniem jaźni, inni tłumaczą po prostu rozwinięciem się kolejnej osoby z genem pterodaktyla w już istniejącym człowieku. W rzeczywistości mamy do czynienia raz z Tuliuszem, raz z Tulią. Są to zupełnie odmienne postacie, inaczej zachowujące się, brzmiące, nawet inaczej wyglądające z powodu odmiennych gustów modowych. Tutaj wchodzi wątek homoseksualizmu, czyli coś, czego się odrobinę obawiałam, byłam bardzo ciekawa, a ostatecznie jestem zachwycona. Autorka ujęła trudny problem w genialny, inteligentny i dający do myślenia sposób, a nie odpychający, jak to się często zdarza.


Polska fantastyka to wciąż nowość i czasami wręcz kompletna klapa. To powód, dla którego czytelnicy nie są zainteresowani tym gatunkiem i znacznie częściej sięgają po utwory zagranicznych autorów. Moim największym lękiem był fakt, że poznałam autorkę i zgodziłam się na współpracę - co jeśli zupełnie mi się nie spodoba i będę musiała wypowiedzieć się krytycznie, a tym samym odstraszyć potencjalnych czytelników? Oczywiście, nic, ale to nieprzyjemna sytuacja, z którą musi się spotykać recenzent. W tym przypadku na szczęście było inaczej. Wkroczyłam do tego zakręconego świata prehistorycznych stworzeń i przepadłam. Poważnie, ta książka wciąga bez reszty. Jedyne co mi przeszkadzało, to właśnie wbicie się w ten skomplikowany świat politycznych niesnasek i imion zaczynających się na literę T (trójka z głównych bohaterów myliła mi się przez kilkadziesiąt stron). Miałam wrażenie, że muszę być stale skupiona, bo pominę jakiś istotny element i będzie mi trudno zrozumieć resztę. W pewnych momentach również darowałabym sobie cięty języczek, choć na większą skalę już zupełnie mi to nie przeszkadzało, momentami wulgaryzmy wydawały się wręcz konieczne, szczególnie dla Tyrsa (gdy poznacie jego charakter, sami zrozumiecie, o co mi chodzi). Poza tym Pani Magda postawiła na akcję. Przez całą książkę, od początku do końca, nie było zbędnych opisów, przemyśleń bohaterów i niepotrzebnego przedłużania. To dlatego od Twierdzy Kimerydu nie można się oderwać. Jak na pierwszą pracę z dziedziny fantastyki autorki, jest to ogromny sukces, dlatego serdecznie gratuluję niesamowitej publikacji i czekam na więcej!

Dodam jeszcze, że jeśli podobają Wam się grafiki wykonane specjalnie do Twierdzy Kimerydu z pierwszego zdjęcia, to możecie zakupić je (jak również samą książkę) u autorki. Skontaktować się można za pośrednictwem wiadomości na Instagramie tutaj: klik.
„Hot Mess” i lampka wina (bądź słoik nutelli)

„Hot Mess” i lampka wina (bądź słoik nutelli)


Całkowicie zgadzam się z sugestią, że Hot Mess najlepiej jest czytać z lampką ulubionego wina bądź słoikiem Nutelli, a bawić się przy niej można jak w towarzystwie przyjaciółki. Z tą właśnie książką spędzałam czas na początku sesji - był to strzał w dziesiątkę, bo trudno znaleźć lżejszą i pogodniejszą lekturę. 

Ellie niedługo skończy trzydzieści lat, czyli przekroczy granicę, gdzie przestaje się być nowoczesną singielką, a zaczyna starą panną. Jest typową hot mess, czyli osobą atrakcyjną, która wciąż pakuje się w kłopoty. Nie znosi swojej pracy, a odkąd zakończyła swój długoterminowy związek, z nikim nie może dopasować się na tyle, żeby chcieć czegoś poważniejszego. Dwójka najlepszych przyjaciół jak na złość uznaje te przelotne romanse za mankament i zmusza ją do randkowania na Tinderze. Nie mówiąc już o tym, że mieszkanie gorszej jakości dzieli z dziwnymi współlokatorami, piździelcem Joshem oraz dziewczyną, która być może nie istnieje, bo nigdy jej nie ma. Wisienką na torcie jest równie nieszablonowa rodzinka. Tata, wdowiec, który wygląda, jak kobieta w średnim wieku i nie za bardzo odnajduje się w rzeczywistości oraz oziębła siostra, z którą kontakt ma tylko przez kamerkę internetową. Wszyscy bez wyjątku współczują Ellie z powodu braku partnera.



Cała ta książka to jedna wielka padaczka śmiechu. Nie mogłam się nadziwić, że na każdej stronie znalazłam coś, co wywołało (co najmniej) uśmiech na mojej twarzy. W istocie Ellie przypomina Bridget Jones. Jest dosłownie mistrzynią bałaganu i żenujących sytuacji. Bezpośrednia, czasami nawet trochę wulgarna, nie wstydzi się bycia człowiekiem i krępujących sytuacji z tym związanych. Rzuca anegdotami z nieudanych randek jak asami z rękawa, choć wywołuje tym tyle radości, co współczucia. Najgorzej zaczyna się robić, gdy przyjaciółka żąda, by Ellie udowoniła, że choć trochę się stara, umawiając się na randki z Tindera. Jak można się domyśleć, wyobrażenia o osobie z internetu rzadko spotykają się z rzeczywistością i większość z tych spotkań to klapa na całej linii. W życiu głównej bohaterki pojawia się dużo postaci, każda z nich wydaje się warta uwagi, niesamowicie realistyczna. Podobnie jak w prawdziwym życiu, spotyka się kogoś nowego, czasami od razu pała się do kogoś sympatią, a kogoś innego ma się niezłomną chęć udusić. Dodatkowym zabawnym (chociaż też nieco dziwnym) elementem jest opowiadanie ojca Ellie, wysyłanym regularnie po rozdziale obu córkom w formie maila. Stanowi ono coś w rodzaju bardzo słabo napisanej parodii Pięćdziesięciu Twarzy Greya i cóż mogę powiedzieć, to było ciekawe doświadczenie. Wciąż nie do końca jednak rozumiem, dlaczego właściwie musiałam to przeczytać (Ellie też nie).

Kochane czytelniczki, bierzcie Hot Mess w swoje śliczne ręce z kolorowymi paznokciami i ani przez chwilę nie żałujcie tego, kim jesteście. Największym plusem tej książki jest właśnie to, że Ellie to przynajmniej cząstka każdej z nas. Razem z nią przeżywamy kryzysowe sytuacje i zastanawiamy się jak z nich wybrnąć, a na koniec idziemy po rozum do głowy, gdyż bohaterka przechodzi ogromną przemianę. Szczególnie, jeśli jesteście singielkami i wszyscy wmawiają Wam, że to się  m u s i  zmienić, koniecznie przeczytajcie tę pozycję i nie dajcie sobie w kaszę dmuchać!


Za egzemplarz bardzo dziękuję wydawnictwu: 


„Naznaczeni Śmiercią” i „Spętani Przeznaczeniem” - 2 recenzje bez spojlerów

„Naznaczeni Śmiercią” i „Spętani Przeznaczeniem” - 2 recenzje bez spojlerów


Na planecie Thuvhe żyją dwa nienawidzące się wzajemnie i walczące o władzę ludy. Cyra i Akos mieszkają po dwóch stronach granicy. Ich losy splatają się brutalnie. Początkowa wrogość przeradza się we wzajemne ukojenie. Kiełkujące uczucie wymaga zaprzeczenia dawnym relacjom, obsesjom, wyobrażeniom. Bo dla każdego najtrudniejszym wyborem jest wybór samego siebie.
Gdzieś w odległej galaktyce, gdzie każdy jest oceniany poprzez nadany mu unikalny dar nurtu, Akos Kereseth od najmłodszych lat słucha opowieści o okrutnych dziedzicach wrogiego ludu, Cyrze i Ryzeku. Okrutny tyran i jego siostra, której skóra naznaczona jest śmiercionośnymi cieniami, a jej dotyk sprawia ból - zarówno drugiej osobie, jak i jej samej, dlatego stanowi przekleństwo. Gdy ścieżki bohaterów krzyżują się, okazuje się, że Akos jest jedyną osobą, która jest odporna na uciążliwy dar dziewczyny. Szybko okazuje się, że nic nie jest w rzeczywistości takie, na jakie wygląda.

Naznaczeni Śmiercią

Wciąż myślę o darach nurtu, czerwonokrwistym szakwiacie, paśmie piórzycy, Hessie i oczywiście o Akosie, Cyrze, Cisi, Elijehu i Razku. Jeśli ktoś ma już za sobą lekturę Naznaczonych Śmiercią, to z pewnością rozszyfrowanie tych dziwacznych terminów przyjdzie mu naturalnie. Jeśli zaś czytasz to i zastanawiasz się, co tu do jasnej jest grane, to ten wpis przeznaczony jest właśnie dla Ciebie.

Powyższy wstęp zawiera w sobie najważniejsze podsumowanie najnowszych książek Veronicy Roth - wykreowała ona tak wyjątkowy świat, że początkowo wgryzanie się w niego może być trochę dezorientujące. A to dlatego, że czytelnik zostaje wrzucony w nowe uniwersum i samodzielnie musi stopniowo poznawać, gdzie się właściwie znalazł. A gdy już to odkryje, nie chce stamtąd wychodzić.

Zachęcam Was, żebyście nie sugerowali się serią Niezgodnej, gdyż robi to wiele osób, a niepotrzebnie, gdyż łączą je jedynie pewne dystopijne wątki, które, znowu, również się w jakiś sposób różnią. Przede wszystkim Veronica Roth porzuciła młodzieżową oprawę i poszła dalej, dodając nieco brutalności i tracąc na romansie.


Spętani Przeznaczeniem

Przed skończeniem pierwszego tomu stanowczo odradzam czytanie opisu z tyłu okładki drugiego (a zarazem ostatniego, gdyż jest to duologia). Chyba, że ktoś lubi znać najważniejsze zdarzenia z książki, zanim jeszcze o nich przeczyta. Pomimo krążących plotek, że można czytać te książki oddzielnie i nawet już po zapoznaniu się z tymi okropnymi spojlerami, nie da się po prostu zacząć czytać Spętanych Przeznaczeniem bez okropnego bólu głowy, bo pierwsza część serwuje pełny obraz oraz funkcjonowanie całkowicie odmiennego świata, jak już zresztą wspomniałam wcześniej.

Tak jak pierwsza część dosłownie mnie pożarła, tak drugą byłam lekko rozczarowana. Powtarzam, tylko lekko, bo wciąż bawiłam się świetnie. Przede wszystkim, spory punkt zwrotny, który został ogłoszony wszem i wobec na okładce i powiedziany z trzy razy wcześniej, zanim się właściwie zdarzył, mógł uderzyć z ogromną siłą. Nie rozumiem, dlaczego nagły zwrot akcji nie był wcale nagły. Podobnie zresztą z takimi innymi zaskoczeniami - mogłyby mnie bardzo zszokować, gdyby tylko zostały przedstawione w nieco innych okolicznościach. W ogóle uważam, że ta część, po pięknym wstępie Naznaczonych Śmiercią mogła być obfita w akcję, ale tak się jednak nie stało. Mimo, że książka jest wyposażona w wiele ciekawych wydarzeń, akcja pomiędzy nimi stoi.

W Spętanych Przeznaczeniem jest jest jeszcze więcej nowej rzeczywistości, a mianowicie nowych planet, ich mieszkańców i całkowicie innego otoczenia. Dochodzą również rozdziały z nowych perspektyw, co uważam niestety za błąd, bo jak wydarzenia z życia Akosa i Cyry współgrały i były naprawdę ciekawe, tak te nowe, na przykład od Cisi, są nudne jak flaki z olejem i w zasadzie niewiele wnoszą.

Poza tymi różnymi niedociągnięciami w fabule, uważam, że druga część jest świetnym uzupełnieniem pierwszego. Z pewnością Veronica Roth poświęciła znacznie więcej czasu oprawie historii, niż kreacji bohaterów i ich relacji. Choć wiele bym dopracowała, uważam, że autorka ma niepowtarzalny talent tworzenia świata, który po prostu porywa. Podczas czytania nie tyle wyobrażałam sobie całe te światy - widziałam je i czułam, jakbym naprawdę tam była.



Za egzemplarz Spętanych Przeznaczeniem dziękuję wydawnictwu oraz pośrednikowi:
„The Foxhole Court” Nora Sakavic

„The Foxhole Court” Nora Sakavic



Exy stanowił nietypową mieszankę dwóch brutalnych sportów. Ewaluował na przestrzeni lat i przekształcił się w kombinację lacrosse z hokejem na lodzie i był rozgrywany na boisku takich samych wymiarach, jak do piłki nożnej. Neil uwielbiał każdy element tej gry, począwszy od szybkości aż po agresję.
Neil Josten, z fałszywym nazwiskiem i dokumentami oraz jedną torbą mieszczącą cały jego dobytek, odmawia przebierania się w obecności innych ludzi, a noce spędza w szatni na terenie szkoły. Trener  małej, szkolnej drużyny domyśla się, że chłopak boryka się z problemami w rodzinie, choć nikt nie ma pojęcia o jego przeszłości i prawdziwych powodach takiego zachowania niczym Jason Statham w kinie akcji. Neil dostaje kontrakt o przyjęcie do drużyny Lisów - najsłabszej z czołowych drużyn w kraju, która słynie ze złej reputacji zawodników z przejściami. Przyjęcie takiej propozycji oznaczałoby koniec z ciągłym uciekaniem, a także ogromnym ryzykiem. Trudno jednak zrezygnować z jedynej w swoim rodzaju możliwości rozwijania pasji, a także z pierwszego dachu nad głową od bardzo długiego czasu.



Pierwszy raz polecam Wam książkę, która nadaje się również dla męskich czytelników, a to dlatego, że tutaj wszystko kręci się wokół sportu i chłopaków na tle stadionu. Z tego co wiem, gra Exy została stworzona właśnie przez Norę Sakavic, a skoro wszystko się toczy w jej rytmie, jestem pod ogromnym wrażeniem. W realiach bohaterów The Foxhole Court mecze Exy są najhuczniej obchodzonym sportem, szczególnie na uczelniach goszczących drużyny, które występują przeciwko innym zespołom z tego samego województwa. Gra jest na tyle popularna, że zawodnicy zyskują sławę i udzielają wywiadów w programach telewizyjnych. Oczarowały mnie możliwości Uniwersytetu Stanowego Palmetto: ogromny stadion i jego pomieszczenia, akademik zbudowany na górce, kampus ze specjalną stołówką dla zawodników i firmowy autobus, wszystko w biało-pomarańczowych barwach Lisów. Najbardziej z całej książki podobał mi się obszerny opis rozgrywanego meczu, niestety tylko jeden. Chcę więcej!

The Foxhole Court jest dla mnie nowością, nie tylko ze względu na sportową tematykę, ale również mroczne sekrety bohaterów, wciąż utrzymane w stylu młodzieżowym.  Trener Lisów o złotym sercu i ciętym języku bierze pod swoje skrzydła jedynie dzieciaki w jakiś sposób poszkodowane przez życie. Sam Neil zauważył, że jego nowi znajomi to psychole. Wszyscy ze sobą walczą, a jednocześnie łączy ich jakaś niewytłumaczalna więź. Historia jest pełna napoczętych wątków, mrocznych tajemnic, poczucia nieufności i zagrożenia.

Jedno jest pewne - ta książka wciąga. Czyta się ją szybko, chcąc jak najszybciej odkryć więcej sekretów, a końcowa potrzeba posiadania kolejnego tomu jest uderzająca. Wiele osób daje jej maksymalną ocenę. Ja powiem tylko, że The Foxhole Court jest napisana dobrze i wyposażona w wyjątkową mieszankę młodzieżówki i sensacji, a jednak zostawiam jej jedną gwiazdkę na jakiś zwrot akcji, który być może zaskoczy mnie przy kolejnych częściach.

Możliwość przeczytania zawdzięczam współpracy z:







„Wieczór filmowy” Lucy Courtenay

„Wieczór filmowy” Lucy Courtenay


Właśnie wtedy wpadam na genialny pomysł. Jeden z tych, które przychodzą do głowy wyłącznie w sylwestra, najlepiej po pijaku, wśród śniegu, w dziesięciocentymetrowych obcasach i z najlepszym przyjacielem u boku.
- Wiesz, co powinniśmy zrobić? - pytam podekscytowana.
Nieokreślone coś ulatuje z oczu Sola.
- Dobry Boże - mruczy.
- Powinniśmy wspólnie obejrzeć po jednym filmie w ostatni dzień miesiąca przez okrągły rok, aż do kolejnego sylwestra. Łącznie dwanaście filmów.
 
 Piękna i pożądana Hanna jest dziewczyną najprzystojniejszego chłopaka w college'u. Do momentu, aż ten porzuca ją dla jej byłej najlepszej przyjaciółki i to w wieczór sylwestrowy. Na szczęście, jak zawsze towarzyszy jej oddany Sol. Od momentu, gdy przyjaciel z piaskownicy ponownie pojawił się w życiu Hanny, dokładniej w momencie, gdy wpadła tyłkiem w jogurt na stołówce, znowu są nierozłączni. Właśnie w ten straszliwy wieczór pada pomysł wspólnego oglądania filmu co miesiąc. Tylko że akurat w tej chwili, gdy tak stoją wśród wirującego śniegu, Sol zdaje sobie sprawę, że jest beznadziejnie zakochany w swojej przyjaciółce.

Zaczęły się majowe upały, a ja bez przerwy mam ochotę na jakąś niezobowiązującą książkę. Gdy tylko zobaczyłam niesamowitą okładkę „Wieczoru filmowego”, pomyślałam: to musi być ta! Obawiałam się jedynie, że książka może okazać się aż zbyt naiwna w swojej prostocie, szczególnie, że główna bohaterka jest po prostu popularną laską. Na szczęście moje obawy nie okazały się słuszne. Hanna to bardzo realistyczna bohaterka. Rzeczywiście, zależy jej na przystojnym partnerze i lubi się stroić, ale czy to nie to, co robi właściwie każda dziewczyna? W każdym razie widzimy jej dwa oblicza: na pokaz i to prawdziwe, które objawia się głównie przy Solu lub kiedy jest sama. Pozwolę sobie przytoczyć jeden z moich ulubionych cytatów, gdy Hanna wraca z katastrofalnego sylwestra:

Pełznę do łazienki. Cholerny tusz do rzęs, że też nigdy nie można go porządnie zmyć. Szoruję twarz tak mocno, że puchną mi powieki, a na waciku i tak zostają czarne ślady. Nakładam na obolałą twarz grubą warstwę kremu nawilżającego i kuśtykam z powrotem do łóżka. Na nic więcej nie mam dziś energii, więc sięgam po laptopa i odpalam Netflix. Dzięki Bogu za filmy. Filmy są moim azylem, idealnym światem, w którym da się rozwiązać każdy problem w mniej niż półtorej godziny.
A no właśnie, filmy. Uważam, że ten temat został solidnie wyczerpany, gdyż znajdziemy tu mnóstwo wstawek dotyczących filmów różnej maści i z różnych lat produkcji. Osobiście byłam zadowolona, gdy któreś już znałam, a inne zapisałam sobie na później do obejrzenia.

Sol również jest cudowny. To bardzo nietypowy chłopiec, który nie bardzo ma świadomość swojej wartości. Mieszka z dwoma ojcami oraz kotem psychopatą, który, swoją drogą, okazał się moim faworytem. W wolnym czasie fotografuje ludzi na peronie albo tworzy filmy z papierowych postaci.

Najbardziej spodobała mi się niewymuszona relacja Hanny i Sola, która jednak w pewnym momencie się komplikuje i tutaj już średnio przekonują mnie tygodnie milczenia. Szczególnie, że od początku oczywiste jest, że Sol szaleje za Hanną, a jednak potrafi zaabsorbować się czymś tak bardzo, że nie odzywa się do niej długie dni.

„Wieczór filmowy” to po prostu historia miłosna z domieszką przyjaźni - wielu przyjaźni - w młodzieżowym stylu. Nie ma w niej zwrotów akcji, ale za to jest napisana w taki sposób, że naprawdę interesuje i ciężko się od niej oderwać. Porusza też wiele istotnych tematów w bardzo lekki i przystępny sposób. Ta historia jest po prostu przeurocza i naprawdę polecam Wam ją przeczytać.


Egzemplarz „Wieczoru filmowego” zawdzięczam nowej współpracy z wydawnictwem:

Takie książki to czysta przyjemność.
Przedpremierowo: „Ja chyba zwariuję!” Agata Przybyłek

Przedpremierowo: „Ja chyba zwariuję!” Agata Przybyłek


Maj to miesiąc licznych gorących premier książkowych, które, jak przewiduję, będą rozchodzić się niczym ciepłe bułeczki. Dzisiaj zaproponuję Wam jedną z nich, a jest to pozycja godna uwagi każdego czytelnika raczącego się literaturą komediową.

Nina, kobieta samotnie wychowująca dwójkę dzieci, musi być niezależna i świecić dobrym przykładem. Nie jest to jednak takie łatwe, gdy nie można liczyć na pomoc byłego męża i trzeba harować na utrzymanie rodziny, a w całym tym zamieszaniu potrąca się nauczycielkę swojego dziecka. Jacek jest przystojnym lekarzem o łagodnym usposobieniu, tylko... odrobinę niesamodzielnym, choć zupełnie z konieczności. Los lubi płatać figle i tak oto zagubiona para pracująca w szpitalu psychiatrycznym trafia na siebie zbiegiem okoliczności. Od razu pojawia się iskierka porozumienia. Wszystko pewnie wyglądałoby idealnie, gdyby nie jeden, łączący oboje bohaterów problem - nadopiekuńcze matki.

Ninę trzeba polubić już od pierwszych stron. Jest w stanie przespać nawet najgłośniejszy budzik, robi synkowi do szkoły kanapkę z serem, a córce z masłem, ponieważ ta sera nie lubi, a oprócz niego było tylko masło orzechowe, które dzieci zjadły na śniadanie (gdy mama jeszcze spała). Potem prasuje ubranka, a Kalince nawet podwójny zestaw, gdyż mała wyraziła się jasno, że chce założyć bordową sukienkę, co w pośpiechu Ninie zwyczajnie wypadło z głowy. Kolejny przystanek musiała zaliczyć w parku, gdyż Ignaś potrzebował liści i kasztanów na zajęcia. A takie pędzenie na łeb na szyję kończy się potrąceniem, i tak już mocno uprzedzonej do wiecznie spóźnialskiej matki, wychowawczyni córki.

Jacek z drugiej strony, wiedzie monotonne życie polegające na wstawaniu o tej samej porze, ubieranie się w świeżo wyprasowane ubrania i spożywaniu posiłku przyrządzonego przez mamusię, a potem łykaniu tabletek na uspokojenie i zapaleniu papierosa, choć dopiero po wyjeździe spod własnego okna pod wieczną obserwacją rodzicielki. No właśnie, bo ta kobieta doprowadziła go do nerwicy i jest na dobrej drodze do pogorszenia i tak już wątpliwego stanu zdrowia jedynego syna.

Dwójka głównych bohaterów ma ze sobą wiele wspólnego. Oboje są w okolicach trzydziestki, oboje bez drugiej połówki i obojga prześladują uciążliwe matki. Z tym, że mama Jacka traktuje go jak wieczne dziecko i na wiadomość o randce wybucha ogromnym płaczem. Natomiast druga mamunia, dystyngowana fanka zdrowego trybu życia, ubzdurała sobie, że trzydziestka to granica, kiedy kobieta przestaje być singielką, a zaczyna starą panną i za wszelką cenę chce wyswatać córkę jeszcze przed feralnymi urodzinami. Nawet zakłada jej konto na portalu randkowym i flirtuje w jej imieniu! Obie rodzicielki są równie irytujące, jak niedorzeczne, a nawet przez to zabawne. A ich zupełnie odmienne poglądy co do związku Niny i Jacka przeradzają się w prawdziwe starcie.

„Ja chyba zwariuję!” to momentami absurdalna wręcz komedia, którą pożrecie za jednym zamachem. A w pakiecie lekkie pióro Agaty Przybyłek. Czytanie jej książek to czysta przyjemność.
Moim jedynym zastrzeżeniem jest wykonanie samego egzemplarza - bardziej na miarę recenzenckiego za sprawą okładki bez skrzydełek. Trzeba się nieźle natrudzić, żeby książka nie wyglądała na zniszczoną już po jednym przeczytaniu. Mimo wszystko, chyba można wybaczyć dobrej rozrywce kiepską oprawę. Szczególnie, że okładka jest cukierkowa i po prostu przeurocza! Od jutra możecie upolować ją w księgarniach.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu:

Copyright © 2014 gabibooknerd , Blogger