„Śpiący giganci” i „Przebudzeni bogowie” Sylvain Neuvel

„Śpiący giganci” i „Przebudzeni bogowie” Sylvain Neuvel


Śpiący giganci

Rose jako dziecko natrafiła w lesie na olbrzymią, metalową dłoń. Nikt nie był w stanie wyjaśnić, jakim cudem powstało coś tak zaawansowanego technologicznie ani co owe znalezisko tam robiło. Po wielu latach niewiele wnoszących badań, Rose, którą wciąż nękały pytania z przeszłości, zostaje przydzielona do zespołu zajmującego się właśnie tą sprawą. Okazuje się, że tajemnicza dłoń nie jest pojedynczym zjawiskiem, a zaledwie częścią ogromnej układanki. Następuje przełomowy moment, gdy doktor Rose Franklin odnajduje sposób na odnalezienie pozostałych elementów robota.

Śpiący giganci to książka wyjątkowa zarówno w formie, jak i w treści. Składa się z rozmaitych dokumentów: wywiadów, zapisków, nagrań głosowych. Osobiście czytałam tylko jedną tak osobliwą książkę, Illuminae, dlatego zaintrygowana sięgnęłam po tę pozycję. Taka postać rzeczy sprawiła, że historia przedstawiona przez Sylvaina Neuvela wydaje się bardzo realistyczna, w dodatku dosłownie się przez nią śmiga. Jeśli chodzi o treść, mamy tutaj połączenie wielu różnych gatunków, przy czym zdecydowanie przeważa science-fiction. Moja wiedza w zakresie fizyki i chemii nie pozwala mi na skonfrontowanie użytych w książce licznych naukowych informacji, ale muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Sądzę, że nawet wymyślenie tak wielu fachowych pojęć musiało być nie lada wyzwaniem. Akcja powieści rozwijała się powoli. Bohaterowie prowadzący badania w większości opierali się na domysłach, bardzo długo zajmowało im okrywanie kolejnych części machiny, choć ja chłonęłam to wszystko z zapałem. Podobał mi się również dobór postaci, gdzie każdy miał swój odrębny charakter. W zasadzie zadziorna Kara, czy wieczny student wyglądają na ostatnie osoby, które powinny się zająć projektem, a jednak to oni wnosili do niego najwięcej.

Generalnie jestem pod wrażeniem oryginalnego pomysłu na Śpiących gigantów. W dodatku książka jest dość cienka i można rozprawić się z nią w jeden, czy dwa wieczory. Wprawdzie brakowało mi trochę wartkiej akcji i jakiejś konkluzji, ale całość jak najbardziej na plus.

Przebudzeni bogowie



Po drugi tom sięgnęłam absolutnie zaintrygowana poprzednim. Nie chcę za dużo zdradzać z treści, napomknę tylko, że wiadomo już o grożącej inwazji obcej cywilizacji, a nasza grupa badaczy właściwie jako jedyna może jej zapobiec. W Przebudzonych bogach dzieje się dużo, więc można by się spodziewać nawału akcji. Niestety forma dokumentów, która tak bardzo mi się spodobała w poprzedniej części, tutaj sprawiła, że większość książki to flaki z olejem. Gdyby darować sobie nic niewnoszące rozmowy, między innymi na temat życia prywatnego bohaterów, książka byłaby pewnie o połowę krótsza i o połowę ciekawsza. Za to zakończenie naprawiło trochę sytuację. Zanim przeczytałam ostatnie kilkadziesiąt stron, byłam zdania, że nie sięgnę po ostatnią część. A jednak wszystko zmieniło się na tyle, że kolejną część być może rozruszają obcy.

Nie zraźcie się moją opinią, że w książce wszystko dzieje się za wolno. Jeśli tylko nie przeszkadza Wam taka nietypowa forma, to po prostu przysiądźcie do tej książki i przeczytajcie ją jednym tchem. Wtedy pewnie wyciągniecie z niej jak najwięcej. Ja popełniłam ten błąd, że sięgnęłam po nią, gdy byłam zajęta swoimi sprawami i podczytywałam fragmentami, przez co ciągnęło mi się to przez dwa tygodnie. Wciąż uważam, że seria jest jak najbardziej warta uwagi. Bądź co bądź, treść jest interesująca, a człowiek czuje się, jakby sam rozpracowywał sposób na użycie robota i wyjście cało z kontaktu z obcymi.


Za egzemplarze serdecznie dziękuję wydawnictwu: 
„Bossman” Vi Keeland

„Bossman” Vi Keeland


Gdy sięgam po niegrzeczne romanse, zwykle jestem zmęczona wymagającą literaturą, czy też rozbudowanymi światami w książkach fantastycznych. W poszukiwaniu lekkiej historii miłosnej sięgnęłam po Bossmana. Szczerze mówiąc, ani opis pełen stereotypów, ani typowa okładka półnagiego faceta z sześciopakiem nie sprawiają wrażenia lektury pełnej wrażeń. Po prostu miałam ochotę przeczytać coś, co już znam, z banalnym happy endem, tyle że w nowej odsłonie. Chyba zresztą to dzięki takim czytelnikom jak ja (którzy od czasu do czasu nie pogardzą odgrzewaną książką) erotyki cały czas mają wzięcie. Och, ile to Greyów już wyszło od premiery oryginalnego Greya o pięćdziesięciu odcieniach szarości? Tak czy owak, jeśli nie doznaliście jeszcze trwałego uszczerbku na zdrowiu przez podobne pozycje i jesteście ciekawi, czy w ogóle warto brnąć w te tanie romansidełka, czytajcie dalej.

Reese przeżywała właśnie niewątpliwie jedną z najkoszmarniejszych randek świata, a to za sprawą niesamowicie nudnego mężczyznę, który nie mógł przestać rozmawiać o swojej mamie. Dziewczyna odeszła w pobliże toalet, po czym zaczęła błagać swoją przyjaciółkę, żeby ta do niej zadzwoniła i przerwała te męczarnie. Tymczasem wszystkiemu przysłuchiwał pewien przystojny nieznajomy, a nawet nie krępował się i wymówił jej niegrzeczne zachowanie. Reese zrezygnowana wróciła do partnera. Nie musiała już jednak długo znosić rodzinnych opowieści, gdyż niedługo później nieznajomy przysiadł się do ich stolika... wraz z własną randką. Na domiar złego poczęstował wszystkich dopracowaną historią jego przyjaźni z Reese jeszcze z czasów szkoły. Ostatecznie wieczór okazał się wcale nie taki zły, a kobieta jeszcze przez długi czas nie mogła wyrzucić z głowy atrakcyjnego łgarza. Nikt by się nie spodziewał, że losy tych dwoje splotą się ponownie, więc ciężko uwierzyć, że mężczyzna z restauracji to również bogaty właściciel sporej firmy produkującej wyroby kosmetyczne... a także jej nowy szef.

W tej książce jest tyle utartych schematów, że ciężko oczekiwać po niej czegokolwiek więcej ponad tę samą oklepaną historię, powtarzaną kilkadziesiąt razy. A jednak Bossman bardziej przypominał mi twórczość Colleen Hoover z domieszką pikanterii. Rzeczywiście pojawiły się sceny łóżkowe, ale były one nieliczne i nie, jak to zwykle bywa, ledwo po poznaniu się dwójki głównych bohaterów. Poza tym Chase jest naprawdę w stu procentach idealnym facetem. Nie okazał się być tylko przystojnym, bogatym, inteligentnym człowiekiem sukcesu, ale przede wszystkim osobą z duszą - z historią, nadzieją na przyszłość, a także niesamowitym poczuciem humoru. Co do Reese byłam dość sceptyczna. Niejednokrotnie próbuje udowodnić, że chce poświęcić się swojej pracy, bo to jej pasja, no a wychodzi jak zawsze, czyli wszystko traci znaczenie, gdy tylko Chase pojawia się w zasięgu wzroku. Poza tym bardzo mnie dziwi, że w jej życiu poza pracą istnieje tylko ten mężczyzna. Myśli o nim przez cały czas i właściwie tylko tyle widzimy - nie jest nawet opisana żadna scena z oglądania telewizji, czy nawet jedzenia posiłku. Zabrakło mi tej kobiecości, jakiegoś charakteru, tak jakby Reese bez swojego ukochanego już nie istniała. Poza tym ta książka, łącząca w sobie już wszystko co było, wciąż pozostaje porywająca i można się przy niej nieźle bawić. Nie ukrywam też zdziwienia, że znalazłam w Bossmanie trochę wartościowych cytatów, do których chętnie będę wracać. Jeśli ktoś poprosi mnie o polecenie jakiegoś erotyka, z pewnością będzie to ta pozycja, gdyż z nich wszystkich właśnie ona najbardziej zapadła mi w pamięć.




Za miły prezent w postaci egzemplarza Bossmana dziękuję wydawnictwu: 
„Mroczny duet” Victoria Schwab - i to już koniec?!

„Mroczny duet” Victoria Schwab - i to już koniec?!


Poprzednia część Świata Verity zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a jak było tym razem? Być może nie mieliście jeszcze okazji do przeczytania Okrutnej Pieśni, w tym wypadku zapraszam do jej recenzji - klik.

Akcja w Mrocznym duecie zaczyna się dopiero po sześciu miesiącach od zdarzeń z poprzedniej części. W tym czasie August porzucił skrupuły i stał się przywódcą oddziałów OSF. Kate zastajemy  poza granicami miasta, gdzie poznała grupę przyjaciół walczącą z potworami i została łowczynią na pełen etat. Sprawy przyjmują nowy obrót, gdy okazuje się, że powstał nowy rodzaj potwora, niematerialny cień, który sprawia, że ludzie zabijają siebie nawzajem, a także przenoszą żądzę przemocy na innych. Kate zostaje zarażona i wbrew wszystkiemu postanawia odnaleźć Augusta i go ostrzec.

Akcji jest jeszcze więcej. W poprzedniej części działo się dużo, ale tutaj walka z potworami jest na pierwszym miejscu i przez to książkę się wręcz kartkuje. Szczerze, to chyba policzyłabym to bardziej na minus. Wprowadzenie potwora do szkoły jako człowieka było genialne, tak samo jak zderzenie dwóch różnych światów w postaci Kate i Augusta. Natomiast Mroczny duet składa się z dwóch perspektyw tych bohaterów, gdzie żyją oddzielnie i spotykają się właściwie dopiero pod koniec. Zabrakło relacji tej wyjątkowej dwójki, przez co bardzo dobre zakończenie traci na mocy, bo czytelnik nie zdążył wczuć się w tę ich więź. W ogóle mam wrażenie, że wszystkie zdarzenia zostały opisane po łebkach. Autorka zostawiła za dużo niedopracowanych i niedokończonych wątków. Choć zakończenie było satysfakcjonujące, bardzo dotkliwie czuć ten niedobór treści. Mówię o tym dlatego, że cały czas miałam wrażenie, że to seria bądź trylogia, czekałam na coś jeszcze, a tu nagle... książka się skończyła.


Jestem zawiedziona, że potencjał Okrutnej Pieśni nie został wykorzystany. Zapowiadało się na dobrze rozbudowaną fantastykę dla dorosłych, a choć rozlewu krwi i poświęceń nie brakowało, książka jest skierowana jednak do młodzieży. Oklepane wątki były naprawdę rozczarowujące: Sloan, jednogłośnie negatywna postać, to bezmyślna kreatura, dążąca jedynie do władzy. I druga strona, oddziały OSF, które muszą powstrzymać tę złą stronę. Nie da się również ukryć, że potwory niebezpiecznie zaczęły przypominać równie banalną apokalipsę zombie. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo polubiłam niektóre postacie, a Victoria Schwab ma niesamowicie lekkie pióro, jednak po prostu oczekiwałam czegoś więcej.



Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję wydawnictwu: 
Copyright © 2014 gabibooknerd , Blogger