„Hot Mess” i lampka wina (bądź słoik nutelli)
Całkowicie zgadzam się z sugestią, że Hot Mess najlepiej jest czytać z lampką ulubionego wina bądź słoikiem Nutelli, a bawić się przy niej można jak w towarzystwie przyjaciółki. Z tą właśnie książką spędzałam czas na początku sesji - był to strzał w dziesiątkę, bo trudno znaleźć lżejszą i pogodniejszą lekturę.
Ellie niedługo skończy trzydzieści lat, czyli przekroczy granicę, gdzie przestaje się być nowoczesną singielką, a zaczyna starą panną. Jest typową hot mess, czyli osobą atrakcyjną, która wciąż pakuje się w kłopoty. Nie znosi swojej pracy, a odkąd zakończyła swój długoterminowy związek, z nikim nie może dopasować się na tyle, żeby chcieć czegoś poważniejszego. Dwójka najlepszych przyjaciół jak na złość uznaje te przelotne romanse za mankament i zmusza ją do randkowania na Tinderze. Nie mówiąc już o tym, że mieszkanie gorszej jakości dzieli z dziwnymi współlokatorami, piździelcem Joshem oraz dziewczyną, która być może nie istnieje, bo nigdy jej nie ma. Wisienką na torcie jest równie nieszablonowa rodzinka. Tata, wdowiec, który wygląda, jak kobieta w średnim wieku i nie za bardzo odnajduje się w rzeczywistości oraz oziębła siostra, z którą kontakt ma tylko przez kamerkę internetową. Wszyscy bez wyjątku współczują Ellie z powodu braku partnera.
Cała ta książka to jedna wielka padaczka śmiechu. Nie mogłam się nadziwić, że na każdej stronie znalazłam coś, co wywołało (co najmniej) uśmiech na mojej twarzy. W istocie Ellie przypomina Bridget Jones. Jest dosłownie mistrzynią bałaganu i żenujących sytuacji. Bezpośrednia, czasami nawet trochę wulgarna, nie wstydzi się bycia człowiekiem i krępujących sytuacji z tym związanych. Rzuca anegdotami z nieudanych randek jak asami z rękawa, choć wywołuje tym tyle radości, co współczucia. Najgorzej zaczyna się robić, gdy przyjaciółka żąda, by Ellie udowoniła, że choć trochę się stara, umawiając się na randki z Tindera. Jak można się domyśleć, wyobrażenia o osobie z internetu rzadko spotykają się z rzeczywistością i większość z tych spotkań to klapa na całej linii. W życiu głównej bohaterki pojawia się dużo postaci, każda z nich wydaje się warta uwagi, niesamowicie realistyczna. Podobnie jak w prawdziwym życiu, spotyka się kogoś nowego, czasami od razu pała się do kogoś sympatią, a kogoś innego ma się niezłomną chęć udusić. Dodatkowym zabawnym (chociaż też nieco dziwnym) elementem jest opowiadanie ojca Ellie, wysyłanym regularnie po rozdziale obu córkom w formie maila. Stanowi ono coś w rodzaju bardzo słabo napisanej parodii Pięćdziesięciu Twarzy Greya i cóż mogę powiedzieć, to było ciekawe doświadczenie. Wciąż nie do końca jednak rozumiem, dlaczego właściwie musiałam to przeczytać (Ellie też nie).
Kochane czytelniczki, bierzcie Hot Mess w swoje śliczne ręce z kolorowymi paznokciami i ani przez chwilę nie żałujcie tego, kim jesteście. Największym plusem tej książki jest właśnie to, że Ellie to przynajmniej cząstka każdej z nas. Razem z nią przeżywamy kryzysowe sytuacje i zastanawiamy się jak z nich wybrnąć, a na koniec idziemy po rozum do głowy, gdyż bohaterka przechodzi ogromną przemianę. Szczególnie, jeśli jesteście singielkami i wszyscy wmawiają Wam, że to się m u s i zmienić, koniecznie przeczytajcie tę pozycję i nie dajcie sobie w kaszę dmuchać!
Za egzemplarz bardzo dziękuję wydawnictwu: