„Raczej szczęśliwy niż nie” - czytać, czy nie czytać?

„Raczej szczęśliwy niż nie” - czytać, czy nie czytać?


„More happy than not. Raczej szczęśliwy niż nie” to książka, która zawładnęła całym bookstagramem i półkami w księgarniach. Przewijała mi się tak często, że potraktowałam ją jako must-read i pewnie tak myśli część z Was - skoro jest o niej tak głośno, chyba wstydem byłoby nie przeczytać? A ja jestem tu dzisiaj, żeby dać Wam odpowiedź na to nurtujące pytanie, moi drodzy.

Samobójstwo ojca i inne trudne wydarzenia sprawiły, że nastoletni Aaron pogubił się i prześladuje go uczucie, że być może już nigdy nie będzie szczęśliwy. Chłopak wie, że ma dla kogo żyć. Jego dziewczyna Genevieve jest przy nim przez cały ten czas i pomaga mu dojść do siebie, natomiast matka robi wszystko, by mimo nieobecności męża zapewnić synom wszystko, czego potrzebują. Jednak blizna w kształcie uśmiechu na nadgarstku przypomina mu, że łatwo jest wszystko stracić, a znajomi wciąż nie są pewni, jak do końca powinni się wobec niego zachowywać.
Genevieve wyjeżdża na trzytygodniowy obóz artystyczny, a Aaron w tym czasie poznaje Thomasa, z którym połączy go przyjaźń prawdziwsza, niż z każdym z kolegów z osiedla kiedykolwiek mogłaby być. Sprawy komplikują się na tyle, że chłopak gotowy jest przejść zabieg Leteo, dzięki któremu złe wspomnienia zostaną wymazane, nawet jeśli przez to porzuci swoją osobowość.


Przyznaję, że nie wczytałam się do końca w opis z z tyłu okładki, który sugeruje, że główny bohater przeżył próbę samobójczą, a w książce może pojawić się motyw LGBT. Zmyliła mnie również okładka z farbami o żywych kolorach i po prostu spodziewałam się lekkiej młodzieżówki na dwa wieczory. Książka rzeczywiście zajęła mi ledwie dwa wieczory, zdecydowanie nie należała jednak do tych najlżejszych. Uśmiechnięte i smutne buźki na stronach  kojarzyły mi się z tym okresem dojrzewania, kiedy wszyscy usilnie poszukujemy siebie. Przez większość lektury wydawało mi się, że wątek homoseksualizmu został tam wrzucony na siłę, nic się do siebie nie kleiło, a ja nie mogłam przemóc uczucia irytacji. W zasadzie cała pierwsza połowa była bardzo nudna, z losowymi zdarzeniami, które miały niewielkie znaczenie, akcja po prostu stała w miejscu. W drugiej połowie okazało się jednak, że nie mogłam się bardziej mylić, ponieważ ten właśnie wątek homoseksualizmu nie tylko został dobrze rozbudowany, ale wręcz postawiony na pierwszym miejscu. Autor skupia się na nim, pokazując podejście do odmiennej orientacji z różnych perspektyw i obrazuje, jak bardzo wpływa to na osobę, której to bezpośrednio dotyczy. Poza tym w tle pojawia się samobójstwo, a dodatkowo nieprzyjemne sceny, a wszystko to sprawia, że książkę czyta się z ciężkim sercem i niejakim bólem. Niektóre elementy bardzo przypominają „Małe życie” H. Yanagihary, choć zostały przedstawione łagodniej, jak przystało na książkę dla nastolatków.

Z drugiej strony, czytanie „Raczej szczęśliwy niż nie” przywodziło mi na myśl twórczość Johna Greena, głównie przez dobór oryginalnych postaci i filozoficzne rozważania osób w młodym wieku. Żałuję, że Genevieve było tak mało, bo to bohaterka naprawdę godna uwagi. Pochłonięta artystka, która nie może skończyć żadnej pracy, szczera w swoim stylu bycia i tak bezinteresowna w miłości. Thomas, nie do końca oczywista figura w tej książce, ze swoim dwuznacznym zachowaniem i codziennym pisaniem dziennika, niestety nie został wyrysowany tak dobrze, jakbym tego chciała. Aaron to po prostu smutna postać, która niesprawiedliwie dużo przeszła, chłopak, który z zapałem kupuje komiksy za dolara, a później ich nie czyta. Jego dokonaniem jest jego własny komiks z superbohaterem, którego nigdy nie skończył.

Kilkukrotnie zastanawiałam się, czy nie odłożyć tej książki, skoro tak mało się w niej działo, a jej czytanie wprawiało mnie w posępny nastrój. W pewnej chwili jednak mnie olśniło - i domyśliłam się czegoś, co miało być punktem zwrotnym w tej historii - i wtedy pomyślałam, że to genialne. Z całej historii podobało mi się jednak najbardziej zakończenie, które było nie dość że nieoczywiste, ale wręcz konieczne, bo każde inne wyjście z tej sytuacji byłoby po prostu złe.

Jeśli nie przeraża Was ten trudny temat homoseksualizmu i dacie sobie radę z bohaterem, który miewa myśli niedoszłego samobójcy, to śmiało sięgnijcie po tę książkę. Wiem, że są osoby, które wręcz uwielbiają poruszanie kontrowersyjnych i uciążliwych tematów, a na pewno wszyscy możemy się z tego nauczyć czegoś dobrego. Mimo wszystko, to nie jest taka znowu ciężka książka, a Czwartej Stronie trzeba przyznać, że potrafi wydawać książki. Plamy farby na stronach, gdzie ten motyw często się przewija w książce i to tylko w tych dobrych momentach, to był strzał w dziesiątkę.
Ostatecznie - to zła czy dobra książka? Odpowiedź brzmi: ani zła, ani dobra. To po prostu książka idealna dla zagubionych dusz.
„A gdyby tak...” przywitać wiosnę?

„A gdyby tak...” przywitać wiosnę?


Wstęp długi jak... moje paragony!

(Gdzie się podziały moje pieniądze?!)


Cóż, dobry apetyt i zamiłowanie do książek nie chodzą w parze z wypchanym portfelem. Wystarczy jednak rzut oka na moją wspaniałą na swój sposób biblioteczkę - skrywa w sobie tyle historii, którymi miałam okazję żyć - a wydane szekle tracą znaczenie. A skoro już mowa o regale, zagościła na nim ostatnio całkiem ciekawa pozycja.
 Możecie zarzucić to mojemu młodemu wiekowi, aczkolwiek do niedawna z polskimi obyczajówkami nie miałam przyjemności. Takie odrzucanie polskiej twórczości zawdzięczamy w dużej mierze wszechogarniającej fascynacji książkami zagranicznymi. W sumie często trafiamy na słabe, powiedzmy amerykańskie książki i nic sobie z tego nie robimy. Jeśli zaś trafimy na słabą polską lekturę, chowamy uraz do tej naszej ojczystej spuścizny latami. Można więc powiedzieć, że przynajmniej do narodowego języka mamy duże wymagania. A tak już całkiem poważnie, wydawnictwo Czwarta Strona zaserwowała mi kilka dobrych, polskich obyczajówek parę miesięcy temu i teraz jestem już całkowicie przekonana do tej kategorii. Tym razem Czwarta Strona poczęstowała mnie „A gdyby tak...” Sylwii Trojanowskiej.  

To miała być kolejna nudna konferencja szkoleniowa. Gdy do sali wykładowej wchodzi Aleksander, Zuzanna nie może uwierzyć, że to ten mężczyzna, który na studiach złamał jej serce. Dzisiaj oboje mają po czterdzieści lat, a za sobą nieudane małżeństwa. A gdyby tak dać swoim uczuciom jeszcze jedną szansę?
Kiedy wydaje się, że najtrudniejsze chwile to już przeszłość, dramatyczna wiadomość zmienia wszystko. Co wybierze Zuzanna, gdy pozna prawdę?
Obok tej powieści nie można przejść obojętnie. Takie historie nie zdarzają się często, a niektóre decyzje łatwo oceniać… Dopóki nie padnie pytanie: a gdyby chodziło o nas?


Tak jak sugeruje opis, „A gdyby tak...” to przede wszystkim romans. Romans tak różny od tych, które czytałam, ponieważ jest to romans w naprawdę dobrym smaku. Bohaterami nie są tutaj już nastolatkowie, ani nawet młodzi dorośli poszukujący siebie, ale osoby po czterdziestce, które swoje już przeszły i podchodzą do każdej relacji z wypracowaną mądrością. Z tego powodu okładka książki teoretycznie nie została dopasowana do historii - nie czytamy przecież o młodej kobiecie, a o czterdziestodwulatce. Po przeczytaniu całości jestem jednak zdania, że dobór okładki był jak najbardziej trafny, a to ze względu na niezwykle pogodne wnętrze głównej bohaterki, Zuzy. Przez całą lekturę byłam zdumiona, że postacie dwa razy starsze ode mnie wcale nie różnią się tak bardzo. Mają w sobie ogrom życia, a szansa na prawdziwą miłość wcale nie przemija. Książka pozostawiła mnie pełną nadziei na własną przyszłość.
Sama historia sprawiła mi niesamowitą przyjemność. Naprawdę, byłam nią zachwycona bardziej, niż przykładowo książkami mistrzyni romansów, Colleen Hoover. Jedyne, co mogę jej zarzucić, to wrażenie lekkiej naiwności mimo wrzuconych w nią „gorzkich elementów”. Autorka zdecydowała się przepleść miłość z ciężkimi zdarzeniami, które w zasadzie w życiu nie występują tak często, raczej spotykamy się z nimi w polskiej telewizji. Natomiast ja, jako ta dwudziestolatka z licznymi, powiedzmy, schorzeniami, sceptycznie podchodzę do bohaterki dwukrotnie starszej, która uskarża się jedynie na problemy miłosne, emocjonalne, a nie dokucza jej nawet ból pleców czy stawów. Z drugiej strony, to pokazuje, jak bliskość rodziny i drugiej osoby jest ważna w życiu, prawda? Generalnie fantazyjność opowieści Zuzanny mi nie przeszkadza, jednak postawiłabym na trochę codziennych problemów zamiast tych rzadko spotykanych traumatycznych przeżyć. Ale wiecie, to już takie doszukiwanie się wad w czymś, co w rzeczywistości bardzo mi się podobało.
Jeżeli ktokolwiek z Was miał już okazję sięgnąć po tę książkę, dajcie mi proszę znać, czy spodziewaliście się zakończenia, ponieważ ja z łatwością sięgnęłam po podrzuconą mi poszlakę i domyśliłam się końcówki chyba jeszcze w pierwszej połowie. W żadnym stopniu nie zepsuło mi to jednak lektury, przeciwnie, byłam ciekawa, czy mam rację. „A gdyby tak...” to książka bardzo kobieca i idealna, żeby powitać nadchodzącą jesień. Polecam wszystkim fanom historii miłosnych!

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję wydawnictwu: 
„Zakazany układ” K.N. Haner

„Zakazany układ” K.N. Haner



Zacznijmy od tego, że często sięgamy po czytadełka z półnagimi mężczyznami i choć ze smutkiem stwierdzamy, że starsze panie patrzą na nas krzywo, a recenzja czegoś takiego może nie mieć sensu, jednocześnie taka lektura sprawia nam wiele przyjemności. Moje kochane, nie wstydźmy się tego, czego czytamy, bo żadna książka nie hańbi! O ile nie jesteśmy bezmózgimi istotami, to nawet z najmniej ambitnego tekstu możemy się nauczyć jakiegoś kawałka życia.
Doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli napiszę parę słów o „Zakazanym układzie” od razu po skończeniu tej książki, żeby za dużo o niej nie myśleć. Sugeruję podejście do literatury tego gatunku z lekkim dystansem, czego ja jednak nie zrobiłam w swojej wypowiedzi, żebyście dokładnie wiedzieli, czego możecie się spodziewać. Z tego powodu nastawcie się na sporą dawkę krytyki. Jeśli jesteście ciekawi, czy w książce K.N. Haner znajdziecie coś innowacyjnego, czy tylko starą powtórkę z rozrywki, czyli wszystko to, czego możecie się spodziewać po tanim erotyku, zostańcie do końca :)

Nicole żyje w toksycznym i destrukcyjnym związku z mężczyzną, który zaopiekował się nią po śmierci jej rodziców. Pewnego dnia, gdy po raz kolejny zostaje przez niego pobita, postanawia popełnić samobójstwo. Ucieka z domu i dociera nad urwisko, żeby skoczyć prosto do oceanu.
W tym samym momencie, w którym dziewczyna zamierza odebrać sobie życie, miejscowi gangsterzy wykonują brutalną egzekucję, której Nicole staje się przypadkowym świadkiem. Zamiast umrzeć, trafia prosto do domu mafiosa — Marcusa Accardo. Mężczyźnie imponuje to, że Nicole nad życie pragnie śmierci. Świat mafii nie jest jednak prosty, a pojawienie się kobiety w samym centrum gangsterskiego piekła nie zwiastuje niczego dobrego.Początkowa nienawiść i strach między Marcusem a Nicole przeradzają się w fascynację oraz namiętność. Marcus zaczyna współczuć Nicole, gdy się dowiaduje, co ją spotkało. Oboje zgadzają się na układ, który ma na celu wyeliminowanie największego wroga Marcusa — Aleksandra Modano. Brutalne zasady gangsterskiego świata są jednak niewzruszone, dlatego gdy w grę zaczynają wchodzić uczucia, wszystko się komplikuje. Niebezpieczeństwo pojawia się na każdym kroku, a jedna chwila nieuwagi może doprowadzić do tragedii, której ceną jest ludzkie życie.

Świat mafii

Na pierwszym planie mamy dziewczynę wrzuconą w brutalny świat gangsterów. Od samego początku planowałam zabrać się za „Zakazany układ” właśnie ze względu na ten nowy punkt, z którym nie miałam okazji się spotkać w żadnej innej romantycznej historii. Kobiety fascynujące się złymi charakterami ochoczo wstąpią w tę pogmatwaną i nieczułą rzeczywistość. Nie jestem pewna, czy przestawienie gangsterskiego oblicza mnie przekonało. Po pierwsze, oczywiście nie miałam z niczym takim styczności w prawdziwym życiu i nie mam o tym dostatecznego pojęcia. Po drugie, z książki i tak nie dowiedziałam się o nim za dużo. Został mi przedstawiony obraz z perspektywy kobiety mającej do czynienia z takimi ludźmi na co dzień, a właściwie mającej do czynienia z ludźmi, którzy mają dużo pieniędzy, nie stronią od brutalności i rozpusty oraz znikają po prostu na całe dnie w nieczystych interesach - i to tyle, czego się dowiedziałam o mafii.


Główni bohaterowie

Jeśli chodzi o Nicole, podoba mi się w niej najbardziej to, że nie owija w bawełnę, nie udaje niewinnej owieczki, podczas gdy wewnątrz z pewnością nie jest aniołkiem - jak to zwykle w literaturze tego typu bywa. Za to od samego początku zachowuje się po prostu jak osoba utrzymywana po śmierci rodziców przez bestialskiego przestępcę i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Nie mam pojęcia tylko dlaczego Marcus zachwyca się jej inteligencją, gdy tylko ją zobaczy. Nie zauważyłam u niej przejawu inteligencji ani rozsądku od początku do końca. Widocznie inteligencja to dla Marcusa cecha poza zasięgiem, szczególnie, że jedyne co ta dziewczyna robi jako zakładniczka, to okazywanie wyższości i próba przejęcia kontroli nad sytuacją, mimo że jej nędzna pozycja nie pozostawia wątpliwości. Ta dziewczyna cierpi na syndrom sztokholmski i potrzebuje pomocy...
Marcus zaś to z jednej strony facet, który chętnie używa przekleństw i własnoręcznie pozbywa się wrogów, a z drugiej robi się z niego taki słodziak, że aż sam się tego wstydzi. Jako do gangstera nie mam do niego zbyt wielkich wyrzutów, jednak bardzo wyraźnie widać, że rozdziały pisane z jego perspektywy pisała kobieta. Niestety, ale umysł mężczyzny, a już na pewno bezwzględnego mężczyzny, który od dziecka jest wychowywany na szefa gangu, nie działa w taki sposób, jak zostało to przedstawione. Wyobrażacie sobie TEGO człowieka, jak w różnych sytuacjach po prostu odpływa i wygłasza w myślach monologi o swoich uczuciach, a następnie sam się za to gani?

Styl pisania

Gdy wspomniałam wcześniej o „romantycznej historii”, nie do końca trafiłam w określenie. To nie jest typowe romansidło, tylko zła strona mocy niepozostawiająca złudzeń, pełna pożądania i goryczy. Wulgarność tej książki to coś, co dało mi się we znaki najbardziej. Okazało się, że najprzychylniej byłam nastawiona przy pierwszej połowie, bo tak jak  nowe motywy zachęciły mnie do dalszego czytania, tak w końcu ten ordynarny język w końcu mnie znużył. Może nie powinno się czepiać fragmentów, gdzie na przykład Marcus wraca wykończony w środku nocy po mafijnych porachunkach i pierwsze co robi to... wypija puszkę energetyka. A po chwili kładzie się i zasypia. - Każde ciało reaguje inaczej i być może facet myślał po prostu, że jakimś cudem uda mu się rozbudzić, ale nie do końca mu to wyszło. Natomiast błędy logiczne przewijają się raz po raz, język jest wcale niedopracowany i momentami mam wrażenie, że ta książka nie została przez nikogo zredagowana. Może to wszystko ma na celu pokazanie prostactwa przedstawianego środowiska, ja jednak zostałam skutecznie zniechęcona.


Trochę dobrego

Do tej pory zaprezentowałam Wam wiele złych aspektów, dlatego muszę również odwołać się do tych drugich - owszem, troszkę ich było. „Zakazany układ” pokazuje problem poniżania i uprzedmiotowiania kobiet, który dla kogoś nieuważnego w tej książce może się nawet nie wydawać problemem. Jednak zastanawiając się przez chwilę, jak to byłoby na miejscu tej zaledwie 20-paroletniej kobiety, która przeżyła piekło, można poczuć dla niej trochę wpółczucia. Inną dobrą stroną tej książki są rozdziały pisane na przemian z perspektywy Nicole i Marcusa. To pozwala na zaznajomienie się ze wszystkimi wydarzeniami z obu punktów widzenia bez konieczności kupowania i czytania dokładnie tej samej historii z męskiej perspektywy tylko ze względu na niedosyt. Być może, jak wcześniej wspomniałam, ta druga strona nie wyszła najlepiej, ale przynajmniej nie ma żadnych niedomówień.


Wrażenia końcowe

„Zakazany układ” na początku mnie zaintrygował i podobał mi się, a nawet bardzo. Motyw samobójstwa i mafijne klimaty to coś, co sprawiło, że ta książka różni się od reszty. Co jednak muszę podsumować: to nie jest dobrze napisana książka. Naprawdę czytałam wiele romansów i erotyków, a wiele z nich to była czysta przyjemność. Natomiast jeśli ktoś coś pisze i postanawia to wydać, to dla mnie oznaka, że potrafi to robić. Ta książka jednak nie pokazała mi żadnych umiejętności pisarskich, a jedynie twórcze. Nie leży w moim zamiarze, żeby kogokolwiek obrazić, dlatego nie czujcie się urażeni, czy też zniechęceni. Słyszałam na temat tej książki wiele zachwytów i spodziewałam się czegoś dobrego, dlatego jestem zawiedziona. Natomiast czy się mną zgodzicie czy nie, dowiecie się tylko czytając ją we własnym zakresie. Jeśli jesteście niewymagającymi czytelnikami i macie ochotę jedynie na odrobinę rozrywki, jestem pewna, że „Zakazany układ” spełni Wasze oczekiwania. Trzeba nadmienić, że zakończenie zostało rozegrane w taki sposób, że wzbudziło moje zainteresowanie i mimo względnie negatywnej opinii, prawdopodobnie sięgnę po drugi tom, żeby zobaczyć, jak to się dalej potoczy. Póki co, 5/10 ★




Zakręcona komedia kryminalna: „Szpilki za milion” Izabela Szylko

Zakręcona komedia kryminalna: „Szpilki za milion” Izabela Szylko


Jacek Sparowski tego samego dnia traci pracę, dziewczynę i dach nad głową. Kiedy wynajmuje pokój u ciotki przyjaciela i zostaje zatrudniony w nowej firmie, wydaje się, że pech wreszcie przestanie go prześladować. Ale prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynają.
Lola Marini – polująca na bogatego męża celebrytka, prywatnie była żona Sparowskiego, która kiedyś perfidnie go wykorzystała – planuje szalony przekręt mający jej przynieść fortunę. Na dodatek zabójczo atrakcyjna i wyrachowana Lola chce wrobić w tę aferę przyjaciela Jacka.
Jacek postanawia więc go ratować, a przy okazji wyrównać rachunki ze swoją byłą żoną. Zaczyna się walka z czasem, mnożą się niespodzianki, a zagadek do rozwiązania wciąż przybywa.
Jak przechytrzyć oszustkę, kiedy największym przeciwnikiem jest własna uczciwość? W tym niełatwym zadaniu pomaga bohaterowi jego gospodyni – emerytowana policjantka, dla której przejście na ciemną stronę mocy również staje się życiowym wyzwaniem.
Dość szybko okazuje się, że w tym wyrafinowanym przekręcie bierze udział ktoś jeszcze, a główną rolę w komedii pomyłek odgrywają… drogocenne szpilki.

Masz ochotę na krótką historię na tyle zwariowaną, że pomoże Ci rzucić na codzienne problemy odrobinę światła? „Szpilki za milion” może być strzałem w dziesiątkę. Przyznaję, że zasugerowałam się tą śliczną różową okładką z kubkiem kawy i tonącą w nim kobietą, usiłującą ratować szpilki. Oczekiwałam więc „babskiej” komedii, może czegoś w rodzaju „Diabeł ubiera się u Prady”. Nieoczekiwanie dostałam lekko absurdalną, aczkolwiek zadowalającą opowieść humorystyczną o MĘŻCZYŹNIE W ŚREDNIM WIEKU, w dodatku w całkiem przegranej sytuacji (wyrzucenie na bruk przez kolejną kobietę, brak pracy i dachu nad głową trudno uznać za życiowe osiągnięcie). Ten oto bezradny facet spotyka na swojej drodze eksżonę i perfekcyjną oszustkę, która jego kosztem awansowała na wyższy poziom społeczny, a skoro i tak jest już na skraju upadku - postanawia zaryzykować i zemścić się na diwie. Nadużywając swojej nowej pozycji w firmie przyjaciela, podczas zakładania alarmu w mieszkaniu kobiety, umieszcza tam ukryte kamerki, ażeby pokazać prawdziwe oblicze zjawiskowej celebrytki. Przy okazji wychodzi na jaw przekręt mający przynieść podwójny zysk na diamentowych szpilkach wartych milion funtów. A żeby było jeszcze lepiej, o wszystkim dowiaduje się pani Józefina, urocza emerytowana policjantka i jako spragniona przygód samotna kobieta decyduje się na czynny udział w samym centrum niebezpiecznej gry.


Jacek okazał się być bardzo przyjazną postacią, bo choć rzeczywiście lekko naiwny, nie okazał się być irytująco głupim naiwniakiem, lecz takim naiwniakiem, któremu drobne naiwniactwo może zostać łatwo wybaczone. Zresztą to co było siedemnaście lat temu niech zostanie w przeszłości, za to lekkie wariactwo było mu potrzebne, żeby wcielić w życie śmiały plan zemsty na kimś, kto posiada szpilki obłożone diamentami i masę wpływów. Pozostały dobór postaci również okazał się trafny. Każdy dysponował pewnymi charakterystycznymi cechami i odegrał swoją rolę wyśmienicie. Lojalny i uczciwy do bólu przyjaciel, Misiek; sympatyczna, choć przebiegła, jak przystało na porządną policjantkę Ziuta; ładna, choć nie tak domyślna sekretarka; elegancki i równie chytry „Bondek. Jakub Bondek.” (prawie agent, choć nieco zbyt zależny od żony), a na deser diabeł wcielony, czyli Lola Marini. Lolę zresztą polubiłam najbardziej, mimo że celem było raczej wywołanie jak najczystszej nienawiści, ale jak można nie pokochać okrutnej kobiety, która osiąga każdy postawiony sobie cel, a wychodzi z klasą nawet z najniekorzystniejszej sytuacji?

Nie powiem, żebym zaśmiewała się przy tej książce do łez (do czego się nie posunie porządny książkoholik?!), jednak momentami wręcz niedorzeczność sytuacji wywołała u mnie przyzwoite parsknięcia śmiechu, a muszę przyznać, że bawiłam się całkiem przednio. „Szpilki za milion” to zdecydowanie świeża pozycja, gdyż ma zaledwie pół miesiąca, dlatego bardzo chętnie pochłaniałam nawiązania do naszych drobnych codzienności, takich jak oglądanie nowego odcinka „Gotowych na wszystko” przy chipsach i piwie przez żonę Bondka. To moje drugie podejście do książek od Burdy Książki, a po „Surogatce” to również druga naprawdę dobra pozycja, dlatego stopniowo zyskuję uznanie dla tego wydawnictwa. Oby marzec był dla mnie bogaty w podobne perełki.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu:











Copyright © 2014 gabibooknerd , Blogger